Po ostatnim gwizdku nikt nie był zadowolony z remisu. Goście także, którzy pomimo meczu na wyjeździe, mogą mówić o stracie dwóch punktów. Bo przecież w końcowych fragmentach spotkania grali z przewagą jednego zawodnika, a przede wszystkim nie wykorzystali rzutu karnego.
Dlatego teraz olsztynianie marzyli o rewanżu. Mimo to mecz idealnie rozpoczął się dla gości. W 9 min pięknym uderzeniem z rzutu wolnego popisał się Veljko Nikitović, oszukując bramkarza miejscowych.
Szybko objąć prowadzenie – to cel każdego zespołu w pierwszej lidze. Potem można cofnąć się na własną połowę, kontrolować wydarzenia i czekać na odpowiednie okazje do kontrataków. Jednak by ten plan mógł zostać zrealizowany, trzeba posiadać odpowiednie argumenty, przede wszystkim w grze defensywnej.
A postawa w obronie to od początku sezonu pięta achillesowa „zielono-czarnych”. Identycznie było w Olszynie. Po błędach w destrukcji jeszcze przed przerwą gospodarze wyszli na prowadzenie.
Najpierw Sergiusza Prusaka pokonał Michał Świderski, a po nim tego samego dokonał Tomasz Strzelec.
Po zmianie stron mogło być już po sprawie, ale na szczęście Prusak wyszedł obronną ręką z sytuacji sam na sam z Mindaugasem Kolonasem.
Piotr Rzepka zrozumiał, że to nie przelewki i zaczął dokonywać roszad w swoim składzie. Na boisku pojawili się Sebastian Szałachowski, który ostatnio miał problemy zdrowotne oraz debiutujący dopiero teraz Ricardo. Efekty były szybkie.
W 57 min Paweł Baranowski sfaulował w obrębie „szesnastki” Macieja Ropiejkę i arbiter podyktował rzut karny. Do piłki podszedł Tomas Pesir i niestety trafił w słupek.
Straty udało się wyrównać kwadrans przed końcem, po strzale z woleja Szałachowskiego. W PP ostatnie słowo również należało do tego zawodnika.
W ostatnich minutach za drugą żółtą kartkę boisko musiał opuścić Baranowski i łęcznianie osiągnęli optyczną przewagę. Ale czasu zostało już za mało, aby rozstrzygnąć spotkanie na swoją korzyść. Wystarczyło go natomiast sędziemu, aby wyrzucić na trybuny trenera Zbigniewa Kaczmarka, któremu zaczęły puszczać nerwy.
– Źle weszliśmy w ten mecz. Straciliśmy znowu bramkę po głupim błędzie, co zdarzyło się nam kolejny raz w tej rundzie. Potem zaczęliśmy grać dobrze, strzeliliśmy dwa gole. Myśleliśmy, że kontrolujemy wynik spotkania, ale niestety znowu na druga połowę wyszliśmy bojaźliwie i niepotrzebnie znowu się cofnęliśmy.
Bogdanka doszła do głosu, stwarzała sobie kolejne sytuacje, po których zdobyła bramkę, miała też rzut karny. Potem czerwona kartka Pawła Baranowskiego i musieliśmy robić wszystko, żeby utrzymać ten remis.
Jest duży niedosyt, bo wygrywaliśmy, ale z drugiej strony trzeba jednak ten punkt docenić, bo kończyliśmy mecz grając w dziesiątkę – ocenił na stronie olsztyńskiego klubu Paweł Głowacki, gracz Stomilu, a wcześniej „zielono-czarnych”.
Stomil Olsztyn - GKS Bogdanka 2:2 (2:1)
Bramki: Świderski (32), Strzelec (41) - Nikitović (9), Szałachowski (75).
Stomil: Ptak - Bucholc, Baranowski, Koprucki, Głowacki, Świderski, Tunkiewicz, Jegliński, Kalonas (67 Łukasik; 89 Remisz), Strzelec, Kaźmierowski (64 Filipek).
Bogdanka: Prusak - Żukowski, Sołdecki, Midzierski, Benkowski, Oziemczuk (85 Wojdyga), Nikitović, Gamla (53 Ricardo), Pesír, Irie (52 Szałachowski), Ropiejko.
Żółte kartki: Bucholc, Baranowski (Stomil) - Oziemczuk (GKS).
Czerwona kartka: Paweł Baranowski (84 min, za drugą żółtą)