

Rozmowa ze Zbigniewem Markuszewskim, byłym trenerem KPR Padwy Zamość

- Nie szkoda panu odchodzić z Zamościa?
– Przeżyłem w tym klubie i mieście trzy fajne lata. Pracowałem z ciekawymi zawodnikami. Uważam, że w tym czasie dużo zrobiliśmy. Mieliśmy do czynienia z fantastyczną publicznością, dopingiem. Na pewno to wszystko będę mile wspominał. Mój czas w Zamościu dobiegł końca. Zawodnicy na tyle ciężko przez ten czas pracowali, że zasłużyli na to, aby nastąpiła zmiana trenera, zmiana myśli szkoleniowej. Jestem przekonany, że ta zmiana pomoże temu zespołowi piąć się wyżej w tabeli.
- Po wygranej w derbach z AZS AWF Biała Podlaska oraz wyjazdowej porażce z Grunwaldem Poznań w ostatniej kolejce KPR Padwa ostatecznie zajęła siódme miejsce. Jest pan zadowolony?
– Byłem przekonany i nadal tak jest, że w zakończonym sezonie byliśmy w stanie zająć drugą lokatę. Pewne sytuacje spowodowały, że graliśmy nierówno, zdecydowanie słabiej niż było nas stać. Mam na myśli kwestie zdrowotne, wszystko to, co było związane z naszym zespołem. Momentami może zabrakło konsekwencji. Na minus, i to biorę na siebie, jest to, że nie udało nam się wykreować lidera tej drużyny, który prowadziłby zespół w każdym spotkaniu. Mogliśmy zakończyć rozgrywki na drugiej pozycji, ale nie udało się. Niestety. Takie rozstrzygnięcie biorę na siebie i jest to moja porażka.
- Kibice w Zamościu zapamiętają ubiegłoroczny dwumecz barażowy z Zagłębiem Lubin, którego stawką był awans do Orlen Superligi. Tamto wydarzenie zostało bardzo pozytywnie odebrane w mieście…
– Na pewno było to duże przeżycie dla zawodników i kibiców. Mieliśmy okazję zobaczyć piłkę ręczną z wyższej półki. Natomiast nie wszyscy zrozumieli jedną, bardzo ważną kwestię. Otóż, jest różnica pomiędzy zespołami z I ligi centralnej, a tymi, które występują w Orlen Superlidze. Aby ją zniwelować potrzeba potężnych nakładów finansowych. Nie wszystkich na to stać. Mamy przykłady innych klubów, które awansowały do ligi zawodowej, a następnie bardzo szybko z niej spadały. Chciałbym, aby ta prawda dotarła do kibiców, klubowych działaczy. Trzeba spokojnie pracować, a jeśli kiedyś w przyszłości nadarzy się okazja walki o awans, to należy spróbować. Musimy też pamiętać o młodzieży. Jeżeli w tę grupę wiekową będzie szła inwestycja i młodzi zawodnicy będą stopniowo włączani do pierwszego zespołu Padwy, to jestem przekonany, że sukces drużyny pojawi się niedługo.
- W końcowym rozrachunku trzy lata, które spędził pan w Padwie Zamość, zapisze po stronie sukcesu?
– To była naprawdę fajna praca, z wieloma zawodnikami. Pewne sprawy w drużynie trzeba było wyprostować, niektóre przedstawić inaczej. Mam na myśli intensywność treningów, grania. Mieliśmy chłopaków, którzy brylowali w naszym zespole. Na pewno nadal będę obserwował Padwę w rozgrywkach ligowych i szczerze jej kibicował.
