Krajowa elita miałaby rozpocząć rozgrywki 22 maja, a najpóźniej w połowie czerwca. Nawet bez udziału publiczności – podaje „Przegląd Sportowy”. Jak widać, działacze szukają sposobu, aby uniknąć kryzysu.
W normalnych okolicznościach w najbliższy weekend kibice mogliby się emocjonować startem najlepszej żużlowej ligi świata. Jednak wobec pandemii koronawirusa wiele dyscyplin sportowych musiało ustąpić.
Polski rząd wprowadził dzisiaj kolejne ograniczenia w poruszaniu się i funkcjonowaniu poszczególnych miejsc użyteczności publicznej. W swoim planach żużlowi działacze liczą jednak na to, że 22 maja (nie oszukujmy się – to wariant bardzo optymistyczny) obostrzenia nie będą już tak restrykcyjne i będzie można organizować imprezy masowe bez udziału publiczności. Wtedy kluby mogłyby rozpocząć zmagania, a kibice śledziliby ich przebieg na antenach Canal+ i Eleven Sports.
– Gdyby to ode mnie zależało, to nie byłbym za takim rozwiązaniem. Nie wyobrażam sobie meczu ekstraligowego bez publiczności. To by było trochę dziwne. To tak, jakby przedstawienie w teatrze odbywało się bez publiczności – mówił nam w połowie marca Jacek Ziółkowski, menedżer Speed Car Motoru Lublin.
Jak dodawał, brak kibiców na trybunach będzie oznaczał potężne straty finansowe dla klubów. Wpływy z dnia meczowego stanowią przecież znaczną część ich budżetu.
Na szali jest jednak coś więcej niż jedynie wpływy z biletów. Jak pisze „Przegląd Sportowy”, PGE Ekstraliga nie chce stracić pieniędzy z tytułu praw telewizyjnych (20 mln zł) oraz wsparcia samorządów (ok. 24 mln zł).
W poniedziałek działacze mieli przelać polskim klubom po 550 tys. zł (portal sportowefakty.wp.pl podaje, że po 600 tys. zł) z tytułu praw telewizyjnych i od sponsora ligi. Ma im to pomóc w bieżącym prowadzeniu działalności.