

Ma spędzić za kratkami 30 lat, a o przedterminowe zwolnienie może ubiegać się nie wcześniej niż po upływie 20. Taki wyrok usłyszał dzisiaj w Sądzie Okręgowym w Zamościu 35-letni Bartłomiej B., który w lipcu zeszłego roku w rodzinnym domu zabił siekierą swojego ojca i brata. Postanowienie nie jest prawomocne. Zarówno obrońca, jak i prokuratura, która wnioskowała o karę dożywocia, nie wykluczają apelacji.

Proces 35-latka z Zagumnia pod Biłgorajem przebiegł bardzo szybko. Pierwsza rozprawa odbyła się 14 kwietnia, a po miesiącu, na drugiej, już wydano postanowienie.
Bartłomiej B. odpowiadał za zabójstwo ojca i brata, także samouwolnienie ze szpitala psychiatrycznego i kradzież dwóch samochodów w trakcie ucieczki.
- To co z rąk Bartłomieja B. spotkało jego ojca i brata jest niepojęte. Nie ma cienia wątpliwości, że jest winnym wszystkich zarzucanych mu czynów. Materiał dowodowy w sposób oczywisty wskazuje, że Bartłomiej B. dopuszczając się zbrodni ojcobójstwa i bratobójstwa działał świadomie. Sposób działania wskazuje na wykonanie egzekucji - stwierdził w środę w mowie końcowej prokurator Grzegorz Kryk.
W jego ocenie oskarżony jest „skrajnie zdemoralizowany i dla takich ludzi nie ma miejsca w społeczeństwie, a społeczeństwo ma prawo oczekiwać od sądu surowej kary, czyli dożywocia”.
Z kolei, obrońca wnioskował o karę w dolnych granicach ustawowego zagrożenia. Kodeks karny za przestępstwo z art. 148 czyli zabójstwo przewiduje od 10 lat do dożywotniego pozbawienia wolności. Mecenas Krzysztof Dębicz wskazywał na to, że Bartłomiej B. był dotychczas osobą niekaraną, ale za to nadużywającą alkoholu. Jego zdaniem, nie było mowy „o planowaniu zbrodni” i dlatego nie zgadzał się z nazwaniem jej egzekucją.
- Po resocjalizacji oskarżony ma szansę wrócić do społeczeństwa i w nim funkcjonować - argumentował adwokat, przypominając, że jego klient przyznał się do winy, a podczas pierwszej rozprawy wyraził skruchę, przepraszał swoich bliskich i prosił o wybaczenie. Adwokat przypomniał też, że Bartłomiej B. niedługo po tym, jak ranił ojca i brata siekierą sam zatelefonował na numer alarmowy, czym ostatecznie ułatwił policji zatrzymanie.
Prokurator uznał natomiast te przeprosiny za nieszczere i nazwał je "kreacją" wynikającą z obawy przed wymiarem kary.
Sąd jednak wziął okoliczności łagodzące pod uwagę. Bartłomiej B. nie został skazany na dożywocie, ale na 30 lat pozbawienia wolności. Tyle, że możliwość ubiegania się o przedterminowe zwolnienie będzie miał nie wcześniej niż po 20 latach.
Do tej kary zaliczony zostanie okres, gdy Bartłomiej B. był pozbawiony wolności, czyli tymczasowo aresztowany: od 3 lipca 2024 do 7 października 2024 (tego dnia uciekł ze szpitala psychiatrycznego), a także od 16 października 2024 do 14 maja 2025. Na tym samym posiedzeniu sąd uwzględnił wniosek prokuratury i tymczasowy areszt dla skazanego przedłużył do 25 grudnia br.
Postanowienie wydane przez Sąd Okręgowy w Zamościu nie jest prawomocne. Obrońca przyznał, że wystąpi o pisemne uzasadnienie wyroku, co jest równoznaczne z rozważeniem złożenia apelacji. Przyznał, że zrobi to po krótkiej konsultacji w Bartłomiejem B. Zażaleznie zapowiedział też Grzegorz Kryk z Prokuratury Okręgowej w Zamościu.
Bartłomiej B. w środę jeszcze raz przepraszał za to, co zrobił. A po wysłuchaniu wyroku powiedział: "dziękuję".
W kwietniu odczytał oświadczenie
Przypomnijmy, że w kwietniu odczytując przed sądem oświadczenie oskarżony przyznał, że w trakcie śledztwa nie mówił całej prawdy. Czasem, składając zeznania zasłaniał się niepamięcią, a jako powody ataku na ojca i brata podawał m.in. konflikt z nimi. Stojąc przed sądem zakomunikował: – To wszystko moja wina.
Później przyznał, że jest alkoholikiem. – Zawsze za swoje błędy winiłem cały świat. Tata chciał dla mnie jak najlepiej, brat służył pomocą, tylko ja nie umiałem tego docenić – czytał z kartki.
I zaczął relacjonować zdarzenia z tragicznego poranka 3 lipca 2024, kiedy, jak przyznał, śmiertelnie ranił swojego 45-letniego brata i ojca (mężczyzna zmarł w szpitalu we wrześniu 2024 – red.).
Poczułem odrazę i gniew
Dzień wcześniej wieczorem wypił jak zawsze kilka mocnych piw. Położył się spać. Obudził nagle nad ranem. W pokoju, który zajmował ze starszym bratem zobaczył śpiącego jeszcze 45-latka. – Zaczął wzbierać we mnie jakiś gniew. Poczułem do brata odrazę. Pomyślałem o siekierze, która była w garażu – ciągnął swoją opowieść.
Wyszedł na zewnątrz, by po chwili wrócić z narzędziem zbrodni. Zadał bratu najpierw jeden cios w głowę, zobaczył krew, uderzył jeszcze dwukrotnie. Później, jak relacjonował, usiadł na chwilę w fotelu, ale niedługo po tym wstał i wyszedł do kuchni, gdzie spał zawsze jego ojciec.
– Tata już się obudził, klęczał, zawsze rano się modlił. Wtedy uderzyłem też jego – wspominał przed sądem Bartłomiej B.
Starszy mężczyzna jeszcze żył. – Patrzył na mnie tymi niebieskimi oczami – opisał Bartłomiej B., ale nie udzielił ojcu pomocy, tylko nakrył jego głowę ręcznikiem. Później rowerem pojechał na stację paliw, kupił wódkę. Alkohol wypił w jakimś zagajniku. To, według jego relacji zajęło około 2 godzin, po upływie których miał sam zatelefonować na policję.
Treść odczytanego wówczas oświadczenia nieco różniła się od składanych w śledztwie zeznań. 34-latek nie zasłaniał się też tak, jak wcześniej niepamięcią, ale zapewniał, że dokładnie pamięta przebieg zdarzeń. Wyraził też skruchę. Mówił, że bardzo żałuje tego, co zrobił. – Jestem po prostu złym człowiekiem – stwierdził. Przeprosił też wszystkich członków swojej rodziny. Wyraził nadzieję, że kiedyś być może zdołają mu przebaczyć.
Ucieczka ze szpitala i wyrok
W październiku zeszłego roku Bartłomiej B. zdołał się wydostać ze szpitala psychiatrycznego w Radecznicy.
Trafił tam po próbie samobójczej, której dokonał jako osadzony w Zakładzie Karnym w Zamościu. To samouwolnienie jest kolejnym z zarzutów, jakie Prokuratura Okręgowa w Zamościu zawarła w akcie oskarżenia.
Bartłomiej B. opowiadał w sądzie na pierwszej rozprawie, że przebywał tam w sześcioosobowej sali. Był dozorowany zawsze przez dwóch strażników więziennych. Uciec postanowił, gdy któregoś dnia w stołówce usłyszał, że udało się to jednemu z pacjentów szpitala.
Nocą z niedzieli na poniedziałek (6/7 października) położył się jak zwykle do łóżka. Zdołał bez problemu zdjąć kajdanki z rąk, trochę więcej zachodu wymagało od niego oswobodzenie nóg. Później odczekał do momentu, gdy za drzwiami nie słyszał już rozmów funkcjonariuszy więziennych. Zabrał buty, schował je za paskiem spodni i boso, po cichu minął już tylko jednego z mundurowych, który spał za drzwiami. Poszedł do łazienki. Wiążąc nogawkę spodni na pręcie w okiennych kratach zdołał je rozgiąć na tyle, by się wyśliznąć. Uciekł w kierunku lasu.
Zanim służba więzienna odkryła ucieczkę aresztowanego, minęło kilka godzin. Gdy rozpoczęła się obława, Bartłomiej B. wędrował już lasami w okolicach Radecznicy. Tak pokonał część powiatu biłgorajskiego.
Po drodze, by ułatwić sobie ucieczkę ukradł toyotę, przejechał nią kawałek, ale gdy zauważył na drodze patrole mundurowych, porzucił auto i znowu przemieszczał się pieszo, wzdłuż torów kolejowych. W międzyczasie wskoczył do jakiegoś pociągu, dojechał nim do Przeworska. Później postanowił iść w kierunku Rzeszowa, bo jak stwierdził, dobrze zna to miasto. Ukradł kolejne auto. Gdy zaczęło się w nim kończyć paliwo, porzucił w stolicy Podkarpacia. Znów kontynuował pieszą ucieczkę.
Wpadł po 10 dniach w pustostanie w miejscowości Żarnowa. Mówił wówczas, że planował przez Słowację przedostać się do krajów Europy Zachodniej. Przed sądem zapewniał jednak, że jego celem była Ukraina.
O samouwolnienie, a także kradzież dwóch samochodów w trakcie ucieczki został również przez prokuraturę oskarżony. Tak jak chciała prokuratura, został za to skazany na kary odpowiednio 6 i 8 miesięcy pozbawienia wolności. Łączna kara za wszystkie zawarte w akcie oskarżenia czyny to jednak 30 lat bezwzględnego pozbawienia wolności.
Dodajmy, że odrębne śledztwo Prokuratura Okręgowa w Zamościu prowadzi w sprawie funkcjonariuszy służby więziennej, którzy mieli dozorować Bartłomieja B., gdy trafił do szpitala psychiatrycznego. Sześciu mundurowym przedstawiono w tej sprawie zarzuty niedopełnienia obowiązków. Wszczęto też wobec nich wewnętrzne postępowania dyscyplinarne. Są już poza służbą, niektórzy zostali wydaleni, inni złożyli wnioski o odejście. Śledczy zmierzają do finału postępowania. Nie można wykluczyć, że niebawem gotowy będzie akt oskarżenia.
