Artykuł zajął pierwsze miejsce w konkursie dla uczniów "Żołnierze wyklęci".
Jest wiele opracowań, książek historycznych i wydarzeń, które upamiętniają Żołnierzy Niezłomnych. Ja miałam okazję, całkiem przypadkowo, obejrzeć rekonstrukcję historyczną potyczki oddziału „Zaporczyków” z komunistycznymi wojskami Korpusu Bezpieczeństwa Publicznego pod Krężnicą Okrągłą. Pięknie umundurowani i uzbrojeni partyzanci zrobili na mnie wielkie wrażenie.
Tak naprawdę dopiero to spotkanie z żywą i namacalną historią zachęciło mnie do wgłębienia się temat Żołnierzy Wyklętych. W internecie znalazłam dziesiątki archiwalnych zdjęć. Widziałam inscenizację, zatem mogłam, pomimo że fotografie były czarno-białe, odtworzyć kolory i zweryfikować to, co zobaczyłam „na własne oczy”.
Podryw na „styl partyzancki”
Analizując życiorysy Niezłomnych, dowódców oddziałów, jak i żołnierzy, uderzyło mnie bardzo, że w większości byli to ludzie bardzo młodzi. Ciężko wyobrazić sobie dzisiaj człowieka mającego dwadzieścia lat, który dowodzi oddziałem partyzanckim.
Jak się okazuje, wielu dowódców podziemia było w takim wieku. Bardzo intrygował mnie fakt, że na fotografiach pomimo tak trudnych warunków bytowych, z jakimi musieli się zmagać, zawsze wyglądają pięknie. Pięknie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wyczyszczone buty, dopasowany mundur, dopięty pas, uczesani.
Myślę, że przyczyną tego była chęć podkreślenia, że to właśnie oni są prawowitym Wojskiem Polskim. Moim zdaniem zabieg ten udał im się znakomicie. Można by powiedzieć, że wpisują się w kanon przedwojennych oficerów Wojska Polskiego. Młodzi, przystojni, nic więc dziwnego, że zaczęła obowiązywać moda na „dziewczęta i chłopców z podziemia”.
Mój dziadek wspomina nawet, że jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku najlepiej podrywało się na styl „partyzancki”. Wypolerowane oficerki, przykrótkie bryczesy (czyli spodnie specjalnie przystosowane do długich butów, zwężane i sznurowane na wysokości łydki). Nawet z cywilną marynarką wyglądało to zawadiacko.
Teraz, patrząc na fotografię „Jastrzębia”, wiem, o co dokładnie chodziło. Myślę, że taka stylizacja nawet dzisiaj robi duże wrażenie i przewyższa o głowę współcześnie lansowane trendy. Jak się okazuje, oficerki, pomimo że ładnie wyglądały „do zdjęcia”, nie były najbardziej pożądanymi butami w podziemiu. Wszystko z powodu konieczności długich marszów przez trudne tereny. Zdziwiło mnie, że najlepiej do tego celu nadawały się niemieckie buty zwane saperkami. Miały bowiem szerszą cholewę, przez co nie uciskały łydki, a podeszwa podkuta była stalowymi (!) ćwiekami. Miało to zapobiegać przetarciom podeszwy. Mając okazję do przymierzenia repliki takiego buta użyczonej mi przez rekonstruktora, muszę przyznać, że wcale nie są wygodne, a do tego niezwykle ciężkie...
Żołnierze II RP
W trakcie rozmów z członkami grupy rekonstrukcji historycznej „Grenadiere” - grupy, która od lat specjalizuje się w analizowaniu tematu umundurowania i uzbrojenia żołnierzy podziemia antykomunistycznego, uzyskałam wiele informacji, jakich nie można odnaleźć w książkach.
Ludzie ci starają się jak najwierniej poznać i odtworzyć realia, aby móc pokazać kolejnym pokoleniom, jak wyglądali bohaterowie tamtych czasów. Na proste pytanie, skąd Niezłomni brali mundury, nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Były to bowiem zarówno mundury szyte prywatnie w partyzanckich warunkach, zachowane sprzed wojny, jak i mundury zdobyczne. Każdy z żołnierzy starał się, aby jego mundur jak najbardziej upodabniał go do wizerunku żołnierzy II RP. Analizując kolejne fotografie trafiłam na zdjęcie oddziału „Zaporczyków”.
W oczy rzuca się tutaj jednolitość wyglądu tych żołnierzy. Moim zdaniem fenomenalny jest fakt, że przy takich trudnościach z zaopatrzeniem udawało się stworzyć porządnie umundurowany oddział. Nie wolno zapomnieć również o dość częstym zjawisku, jakim było dopinanie, doszywanie różnego rodzaju emblematów i odznak wyrażających wartości żołnierzy.
Życie w bezustannym zagrożeniu
Oddziały leśne liczyły zazwyczaj od kilkudziesięciu do kilkuset członków. Liczba ta oczywiście ulegała z czasem zmniejszaniu. Zdarzało się, że oddziały takie rozwiązywano lub jedynie utrzymywano w pogotowiu, aby w razie konieczności rzucić je do akcji.
Jak mówią rekonstruktorzy, warunki bytowania w oddziałach nie należały do łatwych. Można powiedzieć wręcz, że była to nieustanna walka o życie. Charakter partyzanckich działań wymuszał dużą mobilność oddziału. Powodowało to duże problemy z zaopatrzeniem w praktycznie wszystkie rzeczy potrzebne do bytowania i walki. Żywność zdobywano między innymi dzięki pomocy ludzi włączonych w konspirację oraz takich, którzy na własną rękę starali się pomóc w dostarczaniu zaopatrzenia.
Ważnym elementem zdobywania żywności były rekwizycje. Jak mogłam się dowiedzieć z rozmów z członkami grupy rekonstrukcji historycznej, bardzo często miały one charakter starć zbrojnych z oddziałami Armii Ludowej oraz Milicji Obywatelskiej.
Oczywiście w trakcie np. ataków na posterunek MO starano się brać wszystkie rzeczy niezbędne dla funkcjonowania oddziału – od żywności po broń. Jednak walka nie kończyła się w momencie zakończenia wymiany ognia. Normą było, że po takiej potyczce w okolice ściągane były duże siły Korpusu Bezpieczeństwa Publicznego, które wzmocnione siłami MO próbowały okrążyć uciekający oddział.
Zdzisław Broński, ps. „Uskok” wspomina w swoim pamiętniku ucieczki i wymykanie się kolejnym oddziałom komunistycznym. Musimy pamiętać, że wiązało się to z bezustannym życiem w bezpośrednim zagrożeniu, niedojadaniem i wycieńczeniem organizmu oraz brakiem wystarczającej ilości snu.
Jeden z kombatantów, Zbigniew Matysiak, ps. „Kowboj” wspominał, że podczas pobytu w oddziale „Romana”, który podlegał pod zgrupowanie mjr. „Zapory”, przez kilka tygodni żywił się głównie słoniną i chlebem. Przez ten cały czas nie miał również możliwości zmiany bielizny, umycia się, walczył z wrogiem oraz wszami, które gryzły go w kark. Tym bardziej należy docenić fakt, że ludzie ci utrzymywali dyscyplinę mundurową i wyglądali lepiej od swoich przeciwników.
Słuchając wywiadu z „Kowbojem” w pamięć zapadła mi jeszcze jedna historia. Gdy od dłuższego czasu brakowało im żywności, jeden z żołnierzy zapytany, czy jadł, odpowiedział pokazując na swój karabin: „Ja nie muszę, ale ta broń musi jeść”. Chodziło mu oczywiście o amunicję. Z tym również przecież było krucho. Broń używana w oddziałach Żołnierzy Wyklętych pochodziła zarówno z czasów okupacji niemieckiej, jak i ze zdobyczy na Sowietach. Nie zawsze więc strzelała taką samą amunicją. Uzbrojenie żołnierzy stanowiły pistolety maszynowe produkcji radzieckiej, w tym popularna „pepesza”. Ale nie można zapominać również o broni poniemieckiej. Tutaj MP-40 czy Stg44 również cieszyły się powodzeniem.
Tacy sami, jak współcześni młodzi ludzie
Interesując się wyglądem tych niezwykłych młodych ludzi coraz mocniej stawiam sobie pytanie, czym różnili się od nas. Widać ich roześmianych, rozmawiających, odpoczywających. Byli dokładnie tacy sami, jak współcześni młodzi ludzie. Co zatem skłaniało ich do tego, aby walczyć do samego końca, odrzucając dorosłe życie w obcym im ustroju?
Sądzę, że było to wpojone im przez rodziców głębokie poczucie odpowiedzialności za naród. Urodzeni w wolnej Polsce zostali rzuceni w wiry wojny. Jak się okazało, wyzwolenie stało się drugą okupacją, dla wielu tak samo okrutną, jak niemiecka.
Uważam, że doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ich walka będzie z góry przegrana. Ale czy na pewno przegrana? Śmiem twierdzić, że ich zwycięstwo to właśnie dzisiejsza możliwość oglądania ich fotografii, analizowania ich życiorysów, a wreszcie pamięć o nich, w wolnej i niepodległej Rzeczypospolitej Polskiej.
Chłopcy malowani
Analiza wyglądu żołnierzy niezłomnych spowodowała, że dostrzegłam w zwyczajnie wyglądających, silnych i zdrowych, przystojnych ludziach, bohaterów. Nie tylko takich, o jakich uczą podręczniki od historii, ale bohaterów namacalnych, żywych. Poznając modę partyzancką mogłam przekonać się, że w przeciwieństwie do współczesnych nam ludzi, zawsze, pomimo niezwykle ciężkich warunków bytowych, trzymali fason, który z czasem zaczął mi się podobać.
W końcu jak mówi słynna piosenka są to „chłopcy malowani”. W każdym razie fotografie uwieczniły ich dokładnie w ten sposób – tacy chcieli pozostać w naszej pamięci.
Dziękuję członkom Grupy rekonstrukcji historycznej „GRENADIERE”, a w szczególności Panu Dawidowi Niezgodzie za poświęcony czas.
Lidia Czułnowska, uczennica klasy VIII Szkoły Podstawowej im. Jana Pawła II w Lublinie
Na początku marca ogłosiliśmy konkurs z okazji Narodowego Dnia Żołnierzy Wyklętych. Do ścisłego finału jury zakwalifikowało pięć najlepszych prac. Następnie jurorzy z Dziennika Wschodniego i 2 Lubelskiej Brygady Obrony Terytorialnej zdecydowali o przydzieleniu nagród.
Pierwsze miejsce jury przyznało Lidii Czułnowskiej, uczennicy VIII klasy Szkoły Podstawowej im. Jana Pawła II w Lublinie za tekst „Dziewczęcym okiem na Wyklętych. Młodzi, piękni, niezłomni...”.
Drugie miejsce zdobył Antoni Joński, uczeń III klasy Gimnazjum nr 3 w Krasieninie za pracę „Zmusili nas komuniści do podjęcia tej walki”.
Trzecie miejsce zajął Konrad Adamowicz z II LO w Zespole Szkół Ponadpodstawowych w Radzyniu Podlaskim za film „Kapitan Władysław Wołodko. Ostatni Wyklęty z Komarówki Podlaskiej”. Film powstał pod opieką dr Agnieszki Gątarczyk.
Jury wyróżniło też dwie prace: „Danuta Siedzikówna INKA-żołnierka AK, bohaterka polskiego podziemia antykomunistycznego” autorstwa Zuzanny Brzezickiej z VII klasy Szkoły Podstawowej nr 11 w Lublinie, a także tekst pt. „Michał Krupa. Z podkarpackiej wsi do Bostonu” napisany przez Bartosza Kapłana z Prywatnego Liceum Ogólnokształcącego im. Ignacego Jana Paderewskiego w Lublinie.
W pakiecie nagród jest publikacja finałowych prac na łamach Dziennika Wschodniego.
(dw)