Jest specjalistką od miejsc, krajobrazów i ludzi. W swoim tekstach opisuje ludzkie losy. Ocala ich historie, poetycko opisuje Bug. – Rodzice pierwsi pokazali mi Bug. I srebrny księżyc nad rzeką. Od tamtej chwili nie mogę o niej zapomnieć – ROZMOWA z Moniką Mikołajczuk, redaktor prowadzącą „Krainę Bugu”
- Opowiedz o swoich korzeniach rodzinnych.
– Mama urodziła się w Korczewie nad Bugiem, mieszkała z rodzicami i trojgiem rodzeństwa w oficynie pałacowej. Dziadek Józef Iwaniuk, który był kierowcą hr. Krystyna Ostrowskiego, poznał babcię w Mierzwicach, też nad Bugiem. Dziadkowie ze strony ojca – Józef i Stanisława – pochodzili z Niemojek.
Obie wsie dzieliło kilkanaście kilometrów. Hrabina Renata Ostrowska, właścicielka pałacu w Korczewie, opowiadała mi, że babcia Kazia i dziadek Józef to była najpiękniejsza para na Korczewie. Moi rodzice, Danuta i Lucjan, mieszkali w Siedlcach przy tej samej ulicy. Dziadek powtarzał ojcu, że ma dla niego piękną pannę. Nie dożył momentu, kiedy się pobrali. Tata był dyrektorem ds. technicznych w PKS-ie, mama pracowała w banku. Jest nas troje. Agnieszka, siostra bliźniaczka i brat Paweł, młodszy o dwa lata.
- To prawda, że ubieracie się tak samo?
– Ubierałyśmy się tak samo aż do studiów. Ponieważ czasami zabierałem Agnieszce jakąś bluzkę, zaczęła sobie wyszywać inicjały na swoich ubraniach. Do dziś zostało nam to, że mamy podobny gust. Jak sobie coś kupuję, to często podwójnie, i dla niej.
- W grudniu 2020 otrzymałaś prestiżową Nagrodę Ludomira Benedyktowicza. W podziękowaniu napisałaś: Dziękuję mojemu Aniołowi Stróżowi – siostrze bliźniaczce Agnieszce za nieustającą wiarę we mnie i skrzydlate słowa, którymi mnie obdarza każdego dnia.
– Potwierdzam, nieustannie wierzy we mnie i dodaje mi sił.
- Wspomnianą nagrodę dedykowałaś swoim, nieżyjącym już, rodzicom, „którzy pierwsi pokazali mi Bug. I srebrny księżyc nad rzeką. Od tamtej chwili nie mogę o niej zapomnieć”.
– Bo od nich wszystko się zaczęło. Nad Bugiem uczyłam się chodzić. Nad Bugiem poznałam najpiękniejsze zapachy świata: macierzanki i floksów. Nadbużańskie świetliki były obietnicą cudów, które być może zdarzą się w moim życiu... To była magia i tajemnica. Ten Bug został we mnie i trwa. Piszę o nim, przedstawiam historię ludzi, którzy zostawili wszystko i przeprowadzili się nad Bug. Ta rzeka nawet śni mi się po nocach. I kusi, by znów się z nią spotkać.
- Dzieciństwo?
– Każde wakacje spędzało się na wsi w Niemojkach i nad Bugiem w Kózkach, gdzie był ośrodek wczasowy PKS, więc od małego jeździliśmy nad rzekę. Całe młode życie tam spędzałam. Bug był drugim domem. Jeździłam też nad Bug do Mierzwic, do cioci Lodzi. W rodzinie opowiadano, że Bug jest niebezpieczny, pochłonął dużo istnień, więc zawsze trwoga przed rzeką była i została mi do dziś. Jak nie widzę dna, to do Bugu nie wejdę. To jest trudna miłość, bo z jednej strony uwielbiam Bug, a z drugiej strony się go boję.
- Edukacja?
– Szkoła podstawowa w Siedlcach, dalej Liceum im. Św. Królowej Jadwigi z profilem humanistycznym. Miałam niekonwencjonalnego polonistę, prof. Feliksa Krzywickiego, który dawał nam dużą swobodę w interpretacji literatury. Bardzo dużo z nami dyskutował, szanował nasze zdanie. Z całą pewnością miał wpływ na to, że obie z Agnieszką wybrałyśmy polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Agnieszka została na uczelni, jest dr hab. nauk humanistycznych w dziedzinie językoznawstwa. Ja po studiach zrobiłam jeszcze dwuletnie studia podyplomowe: dziennikarstwo i edytorstwo, też na uniwersytecie.
- Praca?
– Trochę tego było. Byłam reporterem i redaktorem lokalnych gazet oraz regionalnych wydań tytułów ogólnokrajowych (w „Echu Podlasia”, „Nowinach Podlaskich”, „Nowym Echu Podlasia”, a także „Życiu Siedleckim”, „Naszym Mieście”), publikowałam w czasopismach ogólnopolskich, m.in. w kierowanym przez Wiesława Myśliwskiego dwutygodniku literackim „Sycyna”. Od 9 lat w „Krainie Bugu” jestem redaktorem prowadzącym tego pisma. Zajmuję się też redagowaniem branżowej gazety medycznej.
- Jak trafiłaś do Krainy?
– Znalazł mnie Daniel Parol, założyciel pisma, wydawca, jego mózg. Zaprosił mnie na kawę w Siedlcach. Położył na stoliku zerowy numer „Krainy Bugu”. Zapytał, co o tym myślę. Przejrzałam, zachwyciłam się. Zapytał, czy zajęłabym się prowadzeniem takiego pisma. Powiedziałam „tak” i nie żałuję. W tym roku mnie 10 lat, od kiedy ukazuje się „Kraina Bugu” – wkrótce będziemy obchodzić, mam nadzieję, huczne urodziny (śmiech). Piszę do Krainy głównie reportaże o siedliskach, za każdym razem odnajduję nad Bugiem niesamowitych ludzi, którzy porzucili Warszawę czy inne duże miasto i przeprowadzili się nad Bug. Zadaję im pytanie, dlaczego akurat Bug? Mówią, że to powrót do matecznika, jeszcze nieskalanego cywilizacją. Że tu odzyskują siły i równowagę psychiczną. Nabierają dystansu do siebie i świata. I zachwycają się pięknem przyrody.
- Wśród wielu historii opisałaś losy „Włoszki”z Podlasia, czyli historię Teresy Warsztockiej-Donde i jej włoskiego męża Daniele.
– Tak, nietrudno oprzeć się wrażeniu, że to opowieść jak z bajki. Przyszłego męża poznała pani Teresa, biegle władająca sześcioma językami, w Wiedniu. To Daniele Ermes Dondé z Cremony, który pochodzi z uznanej rodziny kolekcjonerów dzieł sztuki. Podlasianka została menadżerką artysty.
- To najsłynniejszy kopista świata?
– W 1984 roku chciał sprzedać kilka obrazów z kolekcji ojca, okazało się, że były to doskonałe falsyfikaty, a nie warte miliony dolarów oryginały. Postanowił dotrzeć do fałszerzy, chciał pod ich fachowym okiem nauczyć się sztuki kopiowania. Tak powstała spółka Donde Muzeum, skupiająca najlepszych włoskich (i nie tylko) artystów, którzy legalnie kopiują dzieła wielkich mistrzów. Od Tycjana, przez Rembrandta, Velasqueza, Rubensa, po van Gogha, Moneta, Chagalla, Picassa czy Klimta.
Daniele używa technik, w jakiej powstawały oryginalne obrazy. Każda z tych kopii opatrywana jest certyfikatem, potwierdzonym przez Muzeum w Mediolanie. Obrazy kupują przedstawiciele światowej finansjery, najbogatsi kolekcjonerzy, kopie Daniele wiszą w ich salonach, a oryginały znajdują się w skarbcu.
- Jak to się stało, że w twoim pokoju wisi portret, który namalował ci Daniele Dondé z Cremony? Jego klientami byli między innymi La Toya Jackson, Frank Sinatra, księżna Diana...
– Po spotkaniu z panią Teresą i ukazaniu się reportażu w „Krainie Bugu” nawiązała się między nami przyjaźń. Któregoś razu „Włoszka” z Podlasia poprosiła o moje zdjęcie. Za jakiś czas zadzwoniła, bym przyjechała do Skrzeszewa nad Bugiem, do jej rodzinnej miejscowości, odebrać przesyłkę. Rozpakowałam. W środku był mój portret i stosowny certyfikat, sygnowany przez kopistę z Cremony. Czyż to nie jest bajka?
- Na swojej zawodowej drodze spotkałaś Barbarę Wachowicz, słynną „Basię z Podlasia”?
– Bardzo lubiłam czytać jej książki, w których opisywała życie wielkich Polaków i nadbużańskie Podlasie. Zawsze mi bardzo imponowała, chciałam być taka jak ona. Poznałyśmy się, kiedy organizowała rajd śladami Żeromskiego po Podlasiu. Finałem tej eskapady był piknik w Drohiczynie. Płynęliśmy promem z Bużysk do Drohiczyna, zaczęła odpowiadać mi o dawnych przeprawach, o mieszkańcach nadbużańskich wiosek. Jej opowieści zapadły mi w podświadomość, kiełkowały. Z tych opowieści narodziła się przyjaźń. Do końca pracowała, umarła, mając 81 lat, w trakcie pracy nad książką o Szopenie. Mam wielki szacunek dla jej ogromnej erudycji i miłości do korzeni. Staram się opisywać Podlasie z podobną miłością.
- Inspiracje nadbużańskie w literaturze?
– Bardzo cenię prozę Andrzeja Stasiuka. Dziadkowie Stasiuka mieszkali w Gródku nad Bugiem. Ten dom istnieje do dzisiaj, czas chyli go ku ziemi. W wielu swoich książkach Stasiuk powraca do tego domu. Bug płynie przez jego książki.
- Specjalizujesz się w opisywaniu podlaskich perełek. Gdybyś miała polecić czytelnikom ważne miejsca, które trzeba zobaczyć?
– Z takich miejsc, które warto zobaczyć i poznać, wymienię pałac w Cieleśnicy, który dzięki jego właścicielce, a mojej siostrze stryjecznej Barbarze Chwesiuk, jest kolejnym cudownym nadbużańskim odkryciem. A nieopodal Cieleśnicy jest Szwajcaria Podlaska – unikatowy rezerwat, w którym spotykają się dwie najpiękniejsze rzeki Bug i Krzna. Dalej sanktuarium w Pratulinie, mistyczny klasztor w Jabłecznej z legendą o ikonie św. Onufrego, która przypłynęła Bugiem. Kodeń ze słynnym obrazem według legendy skradzionym papieżowi przez Sapiehę, Sugry nad Bugiem, gdzie rzekę maluje Stanisław Baj i są to obrazy mistyczne. Janów Podlaski z odbudowanym zamkiem biskupów, dalej liczne dwory i dworki, gdzie można zatrzymać się i dobrze zjeść. A po drodze podziwiać rzekę z nadbużańskich skarp. Takich pięknych i jeszcze nieodkrytych miejsc jest mnóstwo... Zachęcam też do wizyty w siedleckim Muzeum Diecezjalnym, gdzie znajduje się obraz El Greco „Ekstaza św. Franciszka” – jedyne dzieło tego malarza w Polsce, odkryte w latach 60. na plebanii kościoła w Kosowie Lackim.
- Co to jest miłość? Do ludzi i do Bugu?
– To jest najtrudniejsze pytanie świata. Odpowiem słowami bohatera „Widnokręgu” Wiesława Myśliwskiego, mojego ulubionego pisarza: „Do miłości wiedzie cierniowa droga. Miłość to nie poryw. Nie otrzymuje się jej ot, tak w darze, i to na pierwszej lepszej zabawie, do tego szkolnej. Miłość trzeba wytęsknić, wycierpieć, wypłakać. A i tak nie ma pewności, czy się zjawi”. W moim życiu się zjawiła...
- Olga Tokarczuk powiedziała podczas wykładu w Sztokholmie w 2019, że „czułość jest spontaniczna i bezinteresowna, wykracza daleko poza empatyczne współodczuwanie. Jest raczej świadomym, choć może trochę melancholijnym współdzieleniem losu. Czułość jest głębokim przejęciem się drugim bytem, jego kruchością, niepowtarzalnością, jego nieodpornością na cierpienie i działanie czasu”.
– Zgadzam się z naszą noblistką. Czułość to empatia, troska, dotykanie losu drugiego człowieka także pięknym i dobrym słowem, bo słowo może zdziałać cuda. Pisząc o ludziach nad Bugiem, staram się obdarzać ich taką czułością.
- Czy ta czułość pozwala ci cierpliwie znosić przeciwności losu?
– Myślę, że tak. Jestem z tych ludzi, którzy ufają w to, że po każdej katastrofie przychodzi odrodzenie. Że każdy kryzys czemuś służy, a przecież nikt z nas nie jest od nich wolny. Kiedy się idzie pod górę, to można w życiu więcej zobaczyć i zrozumieć. Po to mam Bug blisko siebie, żeby się w tych momentach zwątpienia do niego przytulić. I popatrzeć z nadzieją w nocne niebo, bo nigdzie na świecie nie ma tylu gwiazd co nad Bugiem.
Monika Mikołajczuk
Jest mistrzynią poetyckiego słowa. Ono, to słowo, jego zestawienia, tworzą niezwykłe zdania, zdania – nowe byty, nowe życia, które materializują zjawiskową naturę i aurę autorki z jej […] zawsze czułym, twórczym spojrzeniem, sercem otwartym na przyrodę, na świat, na człowieka. Jej słowa rodzą niepowtarzalny świat, zaczarowany, z charakterem niezwykłości, piękny cud literackiego istnienia. Wśród dzikich traw, w tej nadbużańskiej dzikiej dolinie, zdarzają się ludzie perły, których sposób życia, patrzenia na świat, w siebie, jest żywą sztuką samą w sobie […]. Teksty Moniki Mikołajczuk o tym świecie są jak modlitwa do wszystkich mocy tej doliny o jej wieczne trwanie.