- Z przepisów prawa. To pięć procent, czyli maksymalna dopuszczona przepisami kwota. Ustawodawca określił taką granicę wynagrodzenia i jako syndyk mam prawo się o nią ubiegać. Miała to być prowokacja, żeby pokazać kalectwo prawa upadłościowego oraz zawartych w nim reguł zasad przyznawania syndykowi wynagrodzenia. Jeśli na kilkadziesiąt tysięcy upadłości są dwie szczególne, a do takich zaliczam Daewoo i Stocznię Szczecińską, to powinny być też szczególne zasady określające wynagrodzenie.
Ja nie jestem idiotą, który zakładał, że dostanie 49 milionów. Nie. Bo to się nigdy do tej pory się nie zdarzyło i nikomu tyle nie dano. I mi też by tego na pewno nie przyznano. Doskonale to wiem.
• Ile pan naprawdę chciałby zarobić na DMP?
- Związkowcy wypowiadający się w państwa gazecie mówią, że powinienem zarabiać do 300 tysięcy złotych rocznie na rękę. Czyli przed odliczeniem kosztów około 600 tysięcy, co przy zakładanym na osiem lat postępowaniu daje prawie pięć milionów złotych. Wątpię, czy takie wynagrodzenie przyzna mi sąd.
• Jakiego wynagrodzenia realnie więc pan oczekuje?
- W ostatnim okresie działalności Daewoo pięcioosobowy zarząd zarabiał w sumie 190 tysięcy złotych na rękę. Zakładam, że być może otrzymam wynagrodzenie na poziomie byłego zastępcy członka zarządu, prowadząc działalność, którą wcześniej wykonywało pięć osób, plus jednocześnie postępowanie upadłościowe.
• Mógłby pan jednak skonkretyzować, o jaką kwotę chodzi?
- Nie. W sprawie ostatecznej wysokości wynagrodzenia syndyk ma niewiele do powiedzenia. Moje pismo do sądu było zatytułowane "uprzejmie proszę”, a nie "żądam”.
• A czy w ogóle opłaca się być syndykiem?
- Raz się opłaca, raz nie. Są upadłości, z których może coś wyjść, a są i takie, w których trzeba zrobić całe postępowanie, a nie uzyska się pieniędzy nawet dla siebie. Była na przykład upadłość firmy budowlanej, której cały majątek przyjechał jednym żukiem.
• To kiedy panu się nie opłacało? Prosimy o przykład.
- Garbarnia Lubartów. Postępowanie trwało trzy lata. Sąd ustalił wynagrodzenie na 150 tys. złotych. Dużo? Nie, bo nie dostałem tej kwoty na rękę. 60 tysięcy wyniósł podatek dochodowy, kolejne 30 tys. to koszty prowadzenia przeze mnie działalności gospodarczej. W sumie na rękę dostałem 60 tysięcy, czyli 20 tysięcy za każdy rok. Miesięcznie wypadło około 1,7 tysiąca złotych.
• Czy zabiegał pan, żeby zostać syndykiem DMP?
- Tak, starałem się. Złożyłem do sądu wniosek, w którym wyraziłem chęć prowadzenia tego postępowania upadłościowego. To po prostu mój zawód. Zadanie jest ambitne i uważałem, że byłoby to ukoronowanie moich działań. Powiedziano mi, że jest kilka takich wniosków i każdy ubiegający się o stanowisko syndyka musiał złożyć swój program postępowania. W konkursie zostały wyłonione trzy osoby. Później każdy odbył rozmowę z sędzią komisarzem. Kilka dni potem powiadomiono mnie, że moja oferta przeszła.
• Prowadzi pan upadłości kilku dużych firm. Za każdym razem tak to wyglądało?
- Nie. To był pierwszy taki przypadek. Dawniej było tak, że syndyk był niemal z łapanki. W przypadku LZNS zostałem wezwany do sądu i powiedziano mi, że jest taka upadłość z roszczeniową załogą. Zapytano, czy się odważę. Miałem wtedy dobrą pracę. Pomyślałem jednak, że spróbuję. Sprzedaż poszła dobrze, został tylko sam korpus zakładu. Myślę, że powodzenie postępowania upadłościowego w przypadku LZSN spowodowało, że wyznaczono mnie do garbarni. I też nie chodziłem za tym. Miałem opinię syndyka, który umie sobie radzić z ludźmi. Dostawałem te upadłości, gdzie były tzw. drażliwe załogi.
• Czy jeden syndyk jest w stanie poradzić sobie z równoczesnym prowadzeniem kilku tak dużych upadłości, w tym DMP?
- Upadłość garbarni jest zakończona, podobnie jest z Transbudem w Puławach. W przypadku Drzewiec toczy się proces z inwestorem, który nabył majątek w Ostrowie i za niego nie zapłacił. Tak naprawdę zostało tylko DMP i problem z majątkiem po LZNS przy Drodze Męczenników Majdanka. Uparłem się, że jest warty 3,5 mln dolarów. Miałem kupców, ale za mało dawali. Prawdopodobnie wkrótce będę miał jednak nabywcę. Na szczęście wszystko, co sprzedałem, poszło w dobre ręce.
• A jakie, po roku pana pracy, są efekty postępowania upadłościowego w DMP?
- Poradziłem sobie z Koreańczykami. Jak? To moja sprawa. Nie jestem im już nic winien za projekt LD 100. Na dzisiaj z puli wierzytelności mam spłacone 262 miliony złotych. Udało się to dzięki jednej operacji prawnej. Wszczęliśmy też proces produkcji i rozwoju honkerów. Naszym 20 inżynierom udało się w ciągu kilku miesięcy rozwiązać problemy, m.in. z promieniem skrętu i zawieszeniem tego auta. Wcześniej, w czasach koreańskich, bez rezultatu pracowało nad tym 200 inżynierów przez dwa lata. Codziennie przychodzą kolejne zamówienia na te auta. Ruszyliśmy też z lublinami.
• W jakim kierunku idą kolejne działania?
- Stawiałem i dalej stawiam na honkera. Nie udało się rozwiązać tak jak zamierzałem sprawy LD 100. Straciłem pół roku na bezowocnych rozmowach z Iveco. Ale zamierzony przez mnie program postępowania jest wykonywany z wyprzedzeniem.
Upadłość DMP
Sp. z o.o. oraz zarząd DMP (3 września 2001 roku). Na dzień orzekania wartość majątku spółki wynosiła 970.130.600 zł. "Koreański” okres w fabryce trwał 6 lat i trzy miesiące.