

Miało być przełamanie, a było lanie. W piątkowy wieczór Motor przegrał u siebie z GKS Katowice aż 2:5. Lublinianie muszą się szybko pozbierać, bo już w kolejny piątek czeka ich następne domowe spotkanie, tym razem z Widzewem Łódź.

Po końcowym gwizdku piątkowego meczu w Lublinie do dziennikarzy wyszedł kapitan żółto-biało-niebieskich Bartosz Wolski. Jak oceniał nieudany występ drużyny?
– Nie zwykliśmy przegrywać na własnym stadionie, a na pewno nie tak wysoko. Średnio weszliśmy w ten mecz. Dostaliśmy szybkie dwie bramki, ale pomimo tego, z każdą minutą staraliśmy się narzucić swój styl gry i to się udało, bo doprowadziliśmy do wyniku 2:2. Później mieliśmy dodatkowe sytuacje, ale ta druga żółta i w konsekwencji czerwona kartka pod koniec pierwszej połowy zabiła nam ten mecz – przyznaje popularny „Wolo”.
Jak zawodnik Motoru tłumaczy bardzo słaby początek spotkania? Gospodarze wyszli jakby sparaliżowani, a rywale zasłużenie zdobyli dwa gole.
– Tu nie chodziło o rywali, chodziło o nas. Popełnialiśmy zbyt dużo prostych, indywidualnych błędów, w sytuacjach, w których nie byliśmy specjalnie pod presją. Wróciliśmy jednak do gry, ale tak, jak mówiłem – ta czerwona kartka zabiła nam mecz. W drugiej połowie, przez pierwsze 15-20 minut byliśmy w stanie powalczyć. Chociaż dostaliśmy bramkę po stałym fragmencie, to podjęliśmy rękawicę. Niestety, im dalej w las, tym bardziej ten mecz nam uciekał – przyznaje kapitan ekipy z Lublina.
Wolski dostał też pytanie, o czym drużyna rozmawiała w szatni i czy drużyna wierzy jeszcze, że uda się wyjść z kryzysu, w którym znalazł się Motor.
– W każdym meczu domowym, w którym byliśmy blisko zwycięstwa, nie dowoziliśmy tego przez indywidualne błędy. Na tym musimy się skupić, aby każdy dawał z siebie wszystko, wierzył i robił, to co umie, bo ta drużyna wyciągnie się z tego trudnego momentu. Wierzę w tych chłopaków, oni w siebie też i bardzo mocno wierzę w to, że będzie tylko lepiej – przekonuje zawodnik żółto-biało-niebieskich.
Po końcowym gwizdku mieliśmy także okazję zamienić kilka słów z Adamem Zrelakiem. Napastnik „Gieksy” zdobył jednego, bardzo ważnego gola na 3:2, ale miał też duży udział przy bramce na 2:0. W tej sytuacji ostatecznie to Arkadiusz Najemski zaliczył „swojaka”.
– Tak naprawdę dopiero pierwszy tydzień trenowałem z zespołem, bo miałem problemy ze stopą. Ja zawsze, jak jestem na boisku, staram się coś dać zespołowi. Cieszę się, że w Lublinie mogłem pomóc, nie ważne czy trenowałem tydzień, czy dwa. Mam nadzieję, że już będę zdrowy. To spotkanie, to na pewno była duża huśtawka nastrojów dla kibiców obu drużyn. Zwłaszcza ta pierwsza połowa była bardzo szalona. Szkoda, że przy prowadzeniu 2:0 poszliśmy za bardzo do tyłu. Szkoda tych dwóch bramek. Pokazaliśmy jednak w drugiej odsłonie, że mamy ten charakter. Oczywiście, graliśmy jednego więcej, ale taka jest czasami piłka. Cieszymy się, że wywalczyliśmy te trzy punkty na trudnym terenie w Lublinie – ocenia zawodnik GKS Katowice.
