ROZMOWA Z Grzegorzem Boninem, piłkarzem Motoru Lublin
- Jak oceniasz mecz z Wisłą Sandomierz?
– Po raz kolejny okazało się, że mamy bardzo duże problemy w pierwszej połowie, gdy przeciwnik jest agresywny i wybiegany. My natomiast gdzieś się chowamy i tak naprawdę nie ma nas ani z tyłu, ani z przodu. Przez to pojawia się mnóstwo niewymuszonych strat. Znowu ruszyliśmy dopiero po przerwie. Atakowaliśmy, dążyliśmy do zwycięstwa, ale niestety, co tydzień nie będziemy wygrywać w 90. minucie.
- W pierwszej części spotkania lepsze wrażenie sprawiali goście. W drugiej wy zaczęliście dobrze, ale kiedy wydawało się, że zaraz obejmiecie prowadzenie zrobiło się 0:1...
– Wiadomo, że zawsze można stracić bramkę. Zwłaszcza, kiedy pojawią się błędy. Tu jednak chodzi o całą naszą grę. W pierwszej połowie mieliśmy wyjść agresywnie na przeciwnika, a tak naprawdę podzieliliśmy się na dwie linie. Paru atakowało, a reszta stała z tyłu i byliśmy rozrzuceni na 70-80 metrach. W takiej sytuacji każda drużyna będzie z nami klepać i tak było w pierwszej połowie.
- Wiadomo, że waszą bronią są stałe fragmenty gry, ale długimi fragmentami byliście od nich odcięci...
– Tak było, ponieważ nie prowadziliśmy gry. Zawsze jest inaczej, bo my jesteśmy częściej przy piłce i wtedy mamy dużo stałych fragmentów. Nie wiem, czy to jest spowodowane tym, że jak tracimy gola, to u każdego głowa puszcza, już nikt nie myśli, że możemy przegrać i wreszcie wtedy zaczyna coś się dziać. Gramy na pełnym ryzyku i przeciwnik nam nie zagraża. A gdy bronimy się większością zawodników, to, że tak brzydko powiem – coś „śmierdzi” pod naszą bramką. Mamy sporo do poprawy w tym elemencie.
- Po remisie w Kraśniku znowu podzieliście się punktami z rywalem. Jest duży niedosyt?
– Oczywiście. Wiadomo, w jakiej jesteśmy sytuacji. Remisy na wyjazdach można jeszcze zaakceptować, ale mecze u siebie trzeba wygrywać. Inne wyniki trzeba traktować jako porażkę, bez względu na to jaka była gra na boisku.
- Po meczu długo siedzieliście w szatni, ale zamiast gorących dyskusji było raczej cicho...
– W różnych fazach sezonu są różne momenty. Raz się krzyczy, a innym razem podchodzi się spokojnie do tego wszystkiego. W sobotę było akurat cicho, ale niestety każdy musi sam „przegryźć” to co się wydarzyło i walczymy dalej.
- Strata do czołówki rośnie. Ciągle wierzycie, że to wy na koniec sezonu zajmiecie pierwsze miejsce?
– Zdecydowanie tak. Sezon jest długi. Jeżeli będziemy się zastanawiać nad tym, ile mamy straty do lidera tabeli, to nie mamy czego szukać w tej lidze.