

Jedni grają i strzelają gole nawet po czterdziestce, jak Wojciech Białek. Inni decydują się za to zawiesić buty na kołku, chociaż dopiero dobijają do trzydziestki. Na drugą opcję zdecydował się niedawno Jarosław Milcz, który jako zawodnik Lublinianki w poprzednim sezonie został królem strzelców wyprzedzając właśnie popularnego „Białego”.

Lublinianka w poprzednim sezonie strzeliła 96 goli w lidze. Dokładnie 1/3 tego dorobku należała do Milcza. Nie będzie łatwo zastąpić tak skutecznego piłkarza.
– Każdy trener ubolewałby nad taką stratą i ja robię tak samo. Bramkostrzelny napastnik, to tak naprawdę 20-30 procent sukcesu w drużynie. Trzeba jednak przyjąć decyzję Jarka i patrzeć w przyszłość bez niego. Bardzo żałujemy, ale mam nadzieję, że inni go zastąpią – mówi Daniel Koczon, trener ekipy z Wieniawy.
No właśnie, w lecie Lublinianka nie znalazła zastępstwa jeden do jednego za swojego najgroźniejszego snajpera. Mówiło się, że Szymon Rak z Sygnału może przenieść się do rywala zza miedzy, ale ostatecznie nic z tego transferu nie wyszło, a były zawodnik Motoru niespodziewanie wylądował w Opolaninie Opole Lubelskie, który będzie występował w okręgówce. Na razie pozycję numer dziewięć wzmocnił jedynie Szymon Podlipny z rocznika 2007.
– Ciężko z tymi napastnikami. Jest czas do końca sierpnia, żeby poszukać konkretnego wzmocnienia na tej pozycji. Mamy jednak w składzie Anesa, który może tam zagrać, tak samo jak Bartek Koneczny, zobaczymy, co z tego wyjdzie – wyjaśnia popularny „Koczi”.
A skąd w ogóle decyzja Milcza, aby w tak młodym wieku i po tak udanym sezonie powiedzieć pas?
– Tak naprawdę już od roku, a może nawet dwóch lat się nad tym zastanawiałem. Ciężko jest przestać robić coś, co tak naprawdę robiło się całe życie. W czerwcu skończyłem jednak kurs UEFA B i dostałem propozycję z klubu, aby poprowadzić drużynę juniorów starszych. Rola głównego trenera w grupach młodzieżowych, treningi i mecze w czwartej lidze, a do tego praca zawodowa i rodzina? Nie idzie pogodzić tego wszystkiego pod względem logistycznym, więc trzeba było podjąć taką decyzję. Chciałem spróbować roli trenera i tak wyszło. Już w poprzednim sezonie wychodziłem z domu rano, a wracałem późnym wieczorem. Takie życie na dłuższą metę jest zbyt meczące, trzeba mieć trochę czasu dla siebie – tłumaczy Jarosław Milcz.
I przyznaje, że nigdy nie dostał tylu propozycji, co w ostatnim czasie. – Naprawdę, mnóstwo osób namawiało mnie i dalej namawia, żeby gdzieś jeszcze pokopać, przyjechać na mecz w niższej lidze i pomóc. Być może się na to zdecyduję, żeby poruszać się dla zdrowia. Kto wie, może wrócę też na poziom czwartej ligi? Życie pisze różne scenariusze, więc niczego nie wykluczam. Obecnie koncentruję się jednak na pracy trenera i fajnie, że ma to miejsce w moim klubie – dodaje popularny „Jaro”, który cieszy się, że wreszcie wywalczył tytuł najlepszego strzelca.
– Mogę powiedzieć, że jestem lekko spełniony. Zawsze brakowało tego pierwszego miejsca w klasyfikacji najskuteczniejszych. Dwa razy byłem drugi, dwa razy trzeci i zawsze tych kilku goli brakowało. Teraz się udało i na pewno bardzo się z tego cieszę. Żałuję za to barażu o awans, bo można było ładnie wszystko spiąć – przyznaje Milcz.
A czy gdyby na Wieniawie była trzecia liga, to podjąłby taką samą decyzję? –Może bym pomógł chłopakom. W sumie tak rozmawialiśmy, a ja chciałbym występować na tym poziomie. Nie udało się, ale dalej mocno trzymam kciuki za drużynę i na pewno będę im kibicował na Leszczyńskiego – zapewnia były już snajper klubu z Wieniawy.
