Przed rozpoczęciem sobotniego biegu wydawało się, że już ósme miejsce będzie sukcesem biało-czerwonych. Nasze reprezentantki przeszły jednak same siebie, pobiegły znakomicie i wyrównały historyczne, piąte miejsce.
Wszystkie nasze zawodniczki spisały się bardzo dobrze. Kornelia Kubińska zaczęła bardzo spokojnie, długo biegła na dziewiątej pozycji, ale przed pierwszą zmianą przesunęła się na piąte miejsce. Dobry bieg Justyny Kowalczyk pozwolił nam awansować jeszcze o jedno oczko wyżej.
Co ważne, nasza Królowa Nart wypracowała blisko 30 sekund przewagi nad mocną sztafetą amerykańską. Drobniutka Ewelina Marcisz zdołała utrzymać miejsce tuż za podium, ale przewaga stopniała do 6,4 sekundy. To było zbyt mało, żeby Sylwia Jaśkowiec obroniła się przed znajdującą się w życiowej formie Jessicą Diggins.
Ostatecznie Polki straciły niespełna trzy sekundy i zajęły piąte miejsce, wyprzedzając m.in. bardzo mocne drużyny Niemiec i Rosji.
- Zrobiłyśmy super wynik, w mojej historii biegania ta sztafeta jeszcze nigdy nie była tak wysoko. Jestem bardzo dumna z dziewczyn. Gdyby kilka miesięcy temu ktoś mi powiedział, ze w obu biegach drużynowych, sprincie i 4x5 km będziemy przed Niemkami, to bym się zaśmiała - powiedziała uśmiechnięta Kowalczyk w rozmowie z reporterem TVP2.
- Nie pamiętam końcówki, więc chyba dałam z siebie wszystko. Miałam duży doping od publiczności i to bardzo mi pomogło. Jestem przeszczęśliwa - dodała Marcisz.
W walce o medale od początku do końca liczyły się tylko trzy reprezentacje. Ze sporą, blisko 30-sekundową przewagą triumfowały Norweżki, a morderczy bój o srebro stoczyły Szwedki i Finki. Ostatecznie górą były gospodynie mistrzostw, ale różnica między oboma ekipami wyniosła zaledwie... 1,6 sekundy.