

Rozmowa z Wojciechem Kamińskim, trenerem koszykarzy PGE Start Lublin

- Jak pan skomentuje środowy mecz z Legią Warszawa, w którym rozbiliście zespół ze stolicy?
– Zacznę nietypowo, bo chciałbym to zwycięstwo dedykować swojej córce Julii, która ma szóste urodziny oraz mojej żonie Kasi. Pozdrawiam też młodszą córkę. To wszystko sprawiło, że ten mecz był dla mnie wyjątkowy. Sześć lat temu, kiedy rodziła się moja córka, to był wyjątkowy dzień. Kiedy spojrzałem na wypełnioną halę Globus, zrozumiałem, że to drugi powód, żeby czuć się tego dnia szczęśliwym. Ta hala jest duża, więc tym bardziej ciężej nam wyprzedać wszystkie bilety. A to się udało i to jest wspaniałe uczucie. Do takiego stanu właśnie chcieliśmy dążyć. Od początku graliśmy swoją grę, która jest oparta na fizyczności. Dużo biegaliśmy do kontry, zdobywaliśmy łatwe punkty i to nas nakręcało. Jest 3:2, ale wciąż musimy wygrać jeszcze jeden mecz.
- Czy, jako doświadczony trener, ma pan świadomość, że jest tylko o jeden mecz od mistrzostwa Polski?
– Zdaję sobie sprawę, że jestem stary, ale ja młodo zacząłem. To mój 23 sezon jako pierwszy trener, a wcześniej byłem też asystentem. Na razie nie dociera do mnie fakt, że został nam jeden mecz do mistrzostwa Polski. Jest zmęczenie, radość i rutyna. Wracam do domu, kładę dzieci spać i siadam do komputera. Wspólnie z trenerem Michałem Sikorą zdzwaniamy się, bo na godz. 12 scouting musi być gotowy. Nie ma czasu specjalnie myśleć o przyszłości. Mecze są co dwa dni, może wolałbym, żeby był jeden dzień odpoczynku więcej. Wszystkie drużyny wiedziały jednak, jaki jest terminarz. Ja dopiero w półfinale sprawdziłem go, bo miałem pewne plany. Ukłony dla Pana Marcina Kozaka, kiedyś prezesa AZS Koszalin, który przesunął nam rezerwację w swoim hotelu.
- Czy to wysokie zwycięstwo może was rozprężyć?
– Trener Legii nieco oszczędził swoich graczy, może poza Andrzejem Plutą. Większe minuty dostał Dominik Grudziński czy Maksymilian Wilczek. Inni mogli trochę odpocząć. Myślę, że szkoleniowiec rywali miał z tyłu głowy szósty mecz. Nam też udało się trochę zaoszczędzić zdrowie kluczowych zawodników. Szósty mecz nie będzie łatwy. Musimy zagrać tak, jak w środę.
- Przed meczem powiedział pan, że Legia jest lepsza koszykarsko. Czy pan rzeczywiście tak uważa, czy po prostu chciał zdjąć presję ze swoich zawodników?
– Czasami powtarza się opinie innych ludzi. Wiem, gdzie jesteśmy i co wygraliśmy. Mam olbrzymi szacunek do moich zawodników za ten rok pracy. W Legii jest dwóch kadrowiczów reprezentacji Polski, w tym jej rozgrywający. Są reprezentanci innych państw. Nic nie ujmuję swoim zawodnikom, ale zawsze lepiej gra się z pozycji underdoga.
- Na kim ciąży teraz większa presja?
– Myślę, że na Legii i to jest naturalne. To mecz, który może ich utrzymać przy życiu, albo zakończyć sezon. Oni nie mają miejsca na błąd. My możemy sobie pozwolić na porażkę, chociaż tego oczywiście nie chcemy. Chciałbym wrócić do Lublina już tylko po swoje rzeczy, a nie na siódmy mecz finału.
- W szatni były gratulacje czy już skupienie na szóstym spotkaniu?
– Były zwyczajowe gratulacje. Nie możemy myśleć o całej serii. Koncentrujemy się tylko na najbliższym spotkaniu.
