Co czwarty wyrób czekoladowy nie spełniał norm, co trzecie zbadane jajko miało mniejszą klasę wagową, niż deklarował producent, a na słoiku z dżemem można przeczytać całkiem niezłą bajkę o książęcej szklarni, z której rzekomo pochodzi.
Gorzka prawda o słodyczach
Producenci bardzo często przekraczali dopuszczalny limit zawartości tłuszczów roślinnych w czekoladzie. Zgodnie z przepisami może być ich nie więcej niż 5 proc.
Zaniżana była też zawartość tłuszczu mlecznego w czekoladzie mlecznej. Tu zdarzało się, że zamiast wymaganych 3,5 proc. było tylko 2,36 proc. Niektórzy zapominali też dodać tyle rodzynek lub orzechów, ile obiecali na opakowaniu.
Kontrolerzy natrafili też na czekoladę, której producent zapomniał o słowie "mleczna”. Z pozoru to błahy problem, ale nie dla osób uczulonych na mleko, a przecież nie każdy dokładnie czyta informacje na odwrocie.
Inspekcja Handlowa czytała i dzięki temu na półce jednego ze sklepów znalazła tabliczkę przeterminowaną o 228 dni.
Czy wiesz, co pieczesz?
Kto zabiera się za samodzielny wypiek ciast wcale nie może być pewien jakości składników, po które sięga. Kontrolerzy zakwestionowali co piątą partię bakalii. Tu pojawiają się takie "kwiatki” jak nie wymienione w składzie konserwanty i alergeny, jak choćby w skórce pomarańczowej, która rzekomo wcale nie zawierała konserwantów. W mieszankach bakalii nie zgadzały się proporcje poszczególnych składników, a jak ktoś ma pecha, to może trafić na sfermentowane morele.
Na opakowaniach przetworów owocowych można często zobaczyć napisy "bez dodatku cukru”. Nie zawsze musi to być prawdą. Wystarczy wczytać się w podany drobnym drukiem skład produktu (o ile wytwórca podaje go rzetelnie) i można natrafić tam na słowo "fruktoza”. I czar pryska.
Używanemu do wypieków masłu też nie zawsze można ufać. W maśle nie ma prawa być ani grama tłuszczów roślinnych, a zdarzało się nawet 67 proc. Co sprytniejsi dodawali też wody.
Skoro strach piec, to może lepiej kupić gotowe?
I tu kolejna niespodzianka. Wątpliwości inspektorów wzbudziło prawie 35 proc. gotowych wypieków o przedłużonej trwałości.
Okazywało się, że wiśni lub marmolady było w cieście mniej, niż obiecywał producent.
Do produkcji spodów biszkoptowych, które z założenia są ciastem beztłuszczowym używany był olej roślinny. Ale najwięcej zastrzeżeń było do samej jakości produktu, m.in. jego konsystencji. Często zdarzały się też zakalce.
Jaja z jajami
Aż 43,8 proc jaj sprawdzonych w sklepach przez Inspekcję Handlową zostało zakwalifikowanych.
Co trzecie zbadane jajko miało niewłaściwe oznaczenia. Dotyczyło to przede wszystkim klasy wagowej, czyli inaczej mówiąc wielkości jaja.
Przykład? – Na opakowaniu podawano klasę XL, gdy w rzeczywistości w opakowaniu były jaja mniejsze, odpowiadające klasie L, a nawet M – stwierdza Artur Kosim z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Klienci byli też wprowadzani w błąd co do metody chowu kur. – Rysunek kury spacerującej po trawie sugeruje chów na wolnym wybiegu, tymczasem był to chów klatkowy, na co wskazywała cyfra "3” w kodzie na skorupce – dodaje Kosim.
I czas na deser…
"przetwory rekomendowane przez namiestnikową Adamową Potocką, z nasion szklarni księcia Hieronima Radziwiłła w Balicach”.
– Nie do końca ten kwiecisty język jest zgodny z prawem – przyznaje Ernest Makowski z UOKiK. Dlaczego? Bo to nic innego, jak wprowadzanie konsumenta w błąd co do metody produkcji towaru.