
Rozmowa z Wojciechem Kamińskim, trenerem PGE Startu Lublin

- Jak z perspektywy kilku dni odbiera pan wicemistrzostwo Polski?
– Na pewno czuję jakiś niedosyt, w końcu przegraliśmy mecz numer siedem. Jestem w takim wieku, że wiem, że trzeba się cieszyć każdą chwilą. Nasz udział w wielkim finale jest olbrzymim osiągnięciem. Nie ma sensu długo rozpamiętywać tej porażki. Jest oczywiście złość sportowa, ale trzeba ją przekuć w większe zaangażowanie i motywację.
- Który mecz zadecydował o przegranej w finałowej serii? Czy to było spotkanie numer siedem czy jednak jakieś wcześniejsze?
– Myślę, że szósty mecz był decydujący. Powinniśmy go wygrać, byliśmy bardzo blisko sukcesu. Losy tego spotkania potoczyły się tak, jak się potoczyły. Nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Takie jest życie.
- Który moment tego sezonu zbudował ten zespół?
– Myślę, że mecz w Szczecinie na wyjeździe, który odbywał się jeszcze w pierwszej rundzie. Mieliśmy nienajlepszy początek sezonu, a tu wygraliśmy z aktualnym wówczas wicemistrzem Polski. I to jeszcze po dramatycznej końcówce. To był moment zwrotny. Później Emmanuel Lecomte wyjechał na kadrę, nabawił się tam kontuzji, a my musieliśmy wzmocnić zespół. Ściągnęliśmy Tevina Browna, wygraliśmy w grudniu trzy kolejne mecze, a Tevin świetnie się wkomponował w zespół. Na zastępstwo za Lecomte’a szukaliśmy innego gracza. Kiedy on jednak się nie zdecydował, to zdecydowaliśmy się na zaangażowanie kolejnego pod względem umiejętności bez względu na pozycję. Tevin przyjechał do nas zagrał rewelacyjny mecz z Treflem i został w Lublinie. Drugim ważnym momentem tego sezonu była nasza wyjazdowa porażka z Dzikami Warszawa. To był dziwny mecz, który powinniśmy wygrać. Dziki od tego momentu poszły w dół, a my w górę. To był taki pstryczek w nos, bo myśleliśmy, że jest bardzo dobrze. Ten mecz pokazał, że musimy cały czas być skoncentrowani. Nic się nie dzieje bez przyczyny, czasami trzeba przegrać, aby później coś wygrać.
- We wtorek odebrał pan nagrodę dla najlepszego trenera Orlen Basket Ligi. Czuje pan satysfakcję?
– Tak. Ta nagroda nie jest tylko dla mnie, to jest też nagroda dla wszystkich ludzi, którzy pomagają w funkcjonowaniu drużyny. Jestem frontmanem, który decyduje o rzeczach sportowych. Lubię jednak słuchać. Mądry szef to taki, który ma wokół siebie mądrzejszych ludzi i umie ich słuchać. Wiadomo, że na końcu decyzja należy do mnie i to na mnie jest odpowiedzialność, ale moi współpracownicy to klucz do sukcesu.
- Jest pan postrzegany jako trener, który bardzo dba o atmosferę w drużynie...
– Samą atmosferą sezonu się nie wygra. Trzeba znaleźć złoty środek. 20 lat temu, kiedy trenowałem drużyny, to mogłem sobie na więcej pozwolić. Teraz jest inaczej, bo ludzie się zmieniają. W każdym sezonie przychodzi kryzys. Jeżeli masz zawodników za sobą, to oni ci pomogą. Jak nie ma atmosfery, to wtedy jest problem.
- Ilu zawodników zagranicznych zostanie w PGE Start Lublin na kolejny sezon?
– Chcielibyśmy zostawić jak najwięcej zawodników zagranicznych. To jest jednak uzależnione od ich żądań finansowych. Poza Tyranem de Lattibeaudierre, który został podpisany jako pierwszy, to reszta cudzoziemców była podpisywana już w innych warunkach. W ich przypadku mieliśmy świadomość, ze stracimy sponsora. Stąd pewne ryzyko z naszej strony. Emmanuel Lecomte przyszedł po poważnej kontuzji, Ousmane Drame miał też tylko rozegrane dwa miesiące, Courtney Ramey miał średni sezon na Litwie.
- A co z polską rotacją?
– Polacy mają po części ustalone kontrakty na kolejny sezon. Została jedna czy dwie niewiadome. Nie jest tak, że nie sondujemy polskiego rynku. Skupiamy się jednak na tym, żeby pozostawić w drużynie jak najwięcej zawodników z poprzedniego sezonu. Kiedy będziemy widzieć, że ktoś nie chce zostać z nami, to wówczas będziemy myśleć nad kolejnymi ruchami.
- Myśli pan, że przepis o zniesieniu obowiązkowej obecności Polaka na parkiecie zmieni rynek transferowy?
– Nie będzie wielkiej zmiany. Najlepsi będą mieli wciąż podobne oczekiwania. Będzie pewnie łatwiej mi prowadzić zespół. Ja jednak i tak będę chciał, aby przynajmniej jeden Polak przebywał na boisku.
- Czeka was gra w eliminacjach Ligi Mistrzów. Ten turniej jest zaplanowany na wrzesień. To utrudnia budowę formy?
– Trzeba mądrze zbudować zespół. To musi być zespół złożony ze zdrowych fizycznie ludzi. Gramy o Ligę Mistrzów. Jak się nie uda tam awansować, to wystąpimy w fazie grupowej FIBA Europe Cup. Rywalizacja w eliminacjach Ligi Mistrzów to tygodniowy wyjazd. Grałem eliminacje już z dwoma klubami. Awansować do Ligi Mistrzów jest trudno, ale nie jest to niemożliwe. Mi udało się to przecież z Rosą Radom.. Chcemy jak najwięcej zawodników pozostawić w drużynie na kolejny sezon. We właśnie zakończonych rozgrywkach miałem praktycznie nowy zespół. Teraz chciałbym, aby moi zawodnicy znali system i wiedzieli o co chodzi. Wówczas będzie łatwiej wprowadzić nowych zawodników.
- Hala Globus też nie jest z gumy. W przyszłym sezonie europejskie boje czekają też siatkarzy i piłkarki ręczne...
– W tym sezonie świetnie się dogadywaliśmy z piłkarkami ręcznymi i siatkarzami. Wzięliśmy godziny, w których nikt nie chciał trenować.
