
Mistrzostwo Polski zdobyli w poprzednią sobotę, ale czas świętowania jeszcze nie minął. I pewni długo nie minie. Kolejny etap celebrowania niespodziewanego, ale jakże radosnego osiągnięcia siatkarzy Bogdanki LUK Lublin, miał miejsce w czwartek w Urzędzie Wojewódzkim.

Zaproszenie wystosował Krzysztof Komorski, wojewoda lubelski, ale na spotkanie w Sali Kolumnowej przybiegli… niemal wszyscy pracownicy UW. I trudno się dziwić, bo „bogdankomania” w Lublinie dopiero się rozkręca i – oby tak dalej. Oprócz głównych bohaterów spotkania (z obu stron: urzędu i klubu), nie zabrakło też fanów, czekających na autografy. Wprawdzie część z nich mogła czuć się nieco zawiedziona brakiem kilku kluczowych postaci w drużynie mistrzów Polski (z Wilfredo Leonem na czele), ale chyba nieobecność ulubieńców przyjęli ze zrozumieniem – odpoczynek się należy, zwłaszcza że już wkrótce na niektórych herosów lubelskiej siatkówki czekają reprezentacyjne wyzwania.
Sportowcy – w towarzystwie prezesów: Krzysztofa Skubiszewskiego i Macieja Krzaczka, zaprezentowali mistrzowskie trofea. Gospodarze odwzajemnili się pamiątkowymi dyplomami. Padły okolicznościowe zdania, bo tak wypada. A na koniec wiodące postaci ustawiły się do wspólnego zdjęcia.
Z pozycji obserwatora z dalszych rzędów, przedstawię tylko wrażenia, ocierające się o pewność. W czwartek w Sali Kolumnowej dominowała spontaniczność! To nie była „akademia” (dlatego że tak wypada). To co zrobili siatkarze trenera Massimo Bottiego, musiało poruszyć każdego, kto choć ma cokolwiek wspólnego ze sportem.
Jako redakcja Dziennika Wschodniego obserwowaliśmy i relacjonowaliśmy wszystkie (od czasów rejestracji tytułu) sukcesy lubelskich sportowców, ale ten z poprzedniego weekendu, wdarł się na ich sam szczyt. Odniesiony przez siatkarzy Bogdanki LUK Lublin, przebił chyba wszystkie sukcesy w grach zespołowych (z niezapomnianymi występami piłkarek ręcznych Monteksu na czele z Iwoną Nabożną, czy ekstremalnymi meczami koszykarzy Startu z Kenem Washingtonem, gdy… Dziennika jeszcze nie było). Sukces w dyscyplinie, która w Lublinie przez dziesięciolecia plasowała się na samym końcu w hierarchii sportów drużynowych. Pomimo że to właśnie nad Bystrzycą urodził się i wychował jeden z najwspanialszych siatkarzy świata w historii tej dyscypliny – Tomasz Wójtowicz. Tomek nie doczekał tego sukcesu, „patrzył” na triumf swych młodszych kolegów po fachu, w roili patrona hali Globus. Tym sposobem w pewnym sensie siatkarska historia w Lublinie zamknęła koło.
Co dalej? Lubelscy kibice siatkówki czekają na rozpoczęcie „kolejnego kółka” w stylu obowiązującym w niedawno zakończonych rozgrywkach. Poprzeczka poszła w górę. Czy siatkarze ją ponownie przeskoczą? Trzeba wierzyć, a przy tym – doceniając bezwzględne pierwszoplanowe role trenera (będzie nowy) i zawodników – zaufać (gratulując raz jeszcze) klubowym sternikom. To na co porwali się kilka lat wstecz, nie miało szans powodzenia. Jak się okazało – tylko teoretycznie. W praktyce życie przerosło marzenia. To nie wazelina, ani przesadna laurka. Panie Skubiszewski, panie Krzaczek - czapki z głów.
Mariusz Giezek
