

Rozmowa z Michałem Królem, piłkarzem Motoru Lublin

- Chyba nie tak wyobrażaliście sobie sparing z pierwszoligową przecież Stalą Rzeszów?
– Zdecydowanie nie. Nie wiem, co tak na gorąco powiedzieć, na pewno jednak taki wynik nam nie przystoi. Nie ważne, z jakim rywalem gramy, z której ligi. Coś takiego nie może się wydarzyć.
- A co tak naprawdę się stało i skąd taki występ? Po 19 minutach przegrywaliście już 0:2, a ostatecznie rywale wygrali aż 4:1...
– Wiedzieliśmy, że Stal jest bardzo dobra z piłką. Myślę, że daliśmy im za dużo możliwości grania w piłkę. Uważam, że 90 procent naszego pressingu było nieskuteczne. W drugiej linii podania przechodziły za łatwo, a Stal zbierała większość drugich piłek i przez to miała kontrolę nad meczem. My takich momentów dominacji mieliśmy za mało. Za dużo chyba w pewnym momencie próbowaliśmy grać piłek diagonalnych za plecy. Przeciwnik stał w tym średnim pressingu, formacje obrony i ataku były bardzo wąsko, chcieliśmy to wykorzystać, ale zbyt wiele razy, jak dla mnie. Przez to nie byliśmy w tym efektywni, nie mieliśmy tempa wejścia. Sytuacje jakieś tam były, ale stanowczo za mało.
- Wydawało się, że przeciwnik jest bardziej agresywny...
– Ciężko mi powiedzieć, jeżeli chodzi o te cechy wolicjonalne. Nie było jednak żadnego odpuszczania z naszej strony. Było za to widać, że Stal przeszywała naszą linię i często wystarczyły zaledwie dwa podania, a już wychodzili na naszą obronę. Przez to wydawało się, że ich ataki były znacznie częstsze, a na pewno po prostu lepsze.
- Niedawno w Zabrzu przerwaliście serię meczów bez wygranej, wasz występ pod wieloma względami wyglądał dużo lepiej niż wcześniej. W Lubartowie znowu dostaliście jednak zimny prysznic...
– W Zabrzu uważam nawet, że wyglądało to bardzo dobrze. Wiedzieliśmy, że kiedy nie mogliśmy złapać w pierwszym tempie wysokiego pressingu, to trzeba się cofnąć niżej. Wiedzieliśmy, że Górnik jest bardzo dobry z piłką, że dobrze się czuje zwłaszcza na bokach, te ruchome trójkąty świetnie u nich funkcjonują. Jak nie mają przestrzeni, to mają jednak problem. Wyłączyliśmy ich z gry jeden na jeden na skrzydłach, czy ich wcięcia, tego było bardzo mało. Eryk Janża musiał dośrodkowywać z dużo dalszej przestrzeni niż zazwyczaj. Mieliśmy znacznie więcej sytuacji bramowych niż gospodarze. Przeciwko Stali nie zagrało wiele rzeczy.
- A ten sparing był planowany z myślą o kolejnym przeciwniku, czyli Termalice Bruk-Bet Nieciecza?
– Nasz sztab zawsze w ten sposób stara się dobierać rywali. Na pewno trzeba ten mecz dokładnie przeanalizować. To jest dla nas taki pstryczek w nos, albo właśnie zimny prysznic. Najważniejsza jest teraz liga, żeby znowu dobrze zapunktować i w domowym spotkaniu wygrać.
- A jak w ogóle oceniasz to wszystko co klub zorganizował w Lubartowie?
– Wiedzieliśmy już wcześniej o pomyśle na sparing w Lubartowie. Mogę pogratulować organizacji, bo wcześniej czegoś takiego nie było, na pewno nie na takim poziomie, tylu osób na meczu towarzyskim nie widziałem. Sporo kibiców było nawet za siatkami, naprawdę jestem pełen uznania dla wszystkich, którzy się pojawili na tym spotkaniu i dla tych, którzy to wszystko zorganizowali.
