Na małym jeziorku w Syczynie sstrażnicy wypatrzyli dwie zastawione przez kłusowników sieci. Kiedy zaczęli wyciągać je z wody, na brzegu pojawili się wygrażający im mężczyźni. W tej sytuacji pozostała im tylko ucieczka.
- Z reguły wiemy, kto i gdzie kłusuje - mówi Leszek Prus, szef chełmskiej placówki PSR. - Niestety, w niektórych środowiskach proceder ten uprawiany jest z pokolenia na pokolenie. To taka lokalna tradycja, którą bardzo trudno wykorzenić.
Od początku sezonu chełmscy strażnicy rybaccy dzień w dzień są w terenie. W piątek penetrowali jeziora Sumin, Rotcze, Uściwierz i Wytyczno. Niedawno na ostatnim z wymienionych akwenów zdjęli z wody kilkanaście sieci. Chociaż domyślali się, kto je zastawił, to przecież nikogo nie mogli pociągnąć do odpowiedzialności. To dokładnie tak, jak z kontrabandą ukrytą w konstrukcyjnych skrytkach pociągów. Towar jest, ale nikt się do niego nie przyznaje, choćby stał za plecami celników.
- Już samo przejęcie sieci oznacza, że pozbawiony sprzętu kłusownik przynajmniej przez pewien czas będzie wyrządzał mniejsze szkody - mówi Prus. - Dlatego też, mimo że przeciwdziałanie kłusownictwu przypomina walkę z wiatrakami, to przecież warto ją toczyć, chociaż całkowite wyeliminowanie tego zjawiska wydaje się niemożliwe.
W zmaganiach z kłusownikami Państwowa Straż Rybacka ma sojuszników w postaci policji, Społecznej Straży Rybackiej czy Straży Granicznej. Ostatnio pod Włodawą właśnie patrolujący rzekę funkcjonariusze SG przyłapali na gorącym uczynku i zatrzymali grupę kłusowników. Wkrótce mają oni stanąć przed sądem. Podobnie jak strażnicy rybaccy również pogranicznicy podobne akcje przypłacili już zniszczonymi oponami samochodów. Rozjuszeni utratą sieci kłusownicy próbują się odgrywać, podkładając pod służbowe samochody stalowe kolczatki.