- Myślałam, że zawału dostanę, jak mi opiekun powiedział, że chyba syna zgubili, bo wysiadł ze szkolnego autobusu nie tam gdzie powinien – relacjonuje mama ucznia z gminy Trzeszczany. Chłopca szukali policjanci, strażacy i straż graniczna.
W piątek dostaliśmy informację, że w gminie Trzeszczany (powiat Hrubieszów), chłopiec pokonał kilka kilometrów pieszo, bo wysiadł ze szkolnego autobusu w złym miejscu i nie miał jak wrócić do domu. Znamy szczegóły wydarzeń, w których brało udział 25 funkcjonariuszy straży pożarnej, 8 policjantów i 2 funkcjonariuszy straży granicznej.
Nerwy i strach
- Myślałam, że zawału dostanę, jak mi opiekun powiedział, że chyba syna zgubili, bo wysiadł ze szkolnego autobusu nie tam gdzie powinien. Ale ten pan był chyba jeszcze bardziej przerażony niż ja. Kiedy pojechaliśmy szukać chłopca, to powiedział, że coś sobie zrobi, jeśli syn się nie odnajdzie. Bardzo to przeżywał – wspomina mama 7-latka.
Z jej opowieści wynika, że czwartkowe wydarzenia wyglądały tak:
Szkolny autobus przyjechał o godz. 13.10, przywożąc do Józefina córkę pani Anety. O 14.10 na przystanek po młodszego o trzy lata syna wyszła babcia chłopca. Ale autobus nie zatrzymał się na przystanku i kobieta wróciła do domu sama. Zdenerwowana pani Aneta poszła na przystanek i zobaczyła opiekuna ze szkolnego autobusu, który przyjechał swoim autem szukać chłopca. To wówczas się dowiedziała, że syn wysiadł kilka kilometrów za Józefinem, w Majdanie Wielkim.
- Tylko w czwartki ma lekcje dłużej i wraca sam, bez siostry. Jest najmłodszy w tej grupie. Na dodatek jest cichym dzieckiem, pewnie nie mówił, że chce wysiąść. A w autobusie nie było opiekunki, która zna dzieci – opowiada mama chłopca, który znalazł się w nieznanym sobie miejscu.
Życzliwa pomoc
Zaalarmowano policję a ta kolejne służby.
- Cała akcja trwała około 30 minut, bo okazało, że dziecko, którego zaginiecie zgłoszono, się odnalazło. O sprawie powiadomił nas pracownik gminy. Dyżurny hrubieszowskiej policji, który przyjął zgłoszenie, zgodnie z procedurami zawiadomił najbliższą placówkę straży granicznej w Horodle i państwową straż pożarną. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, chłopiec poszedł polami do najbliższych zabudowań. Przygodny mężczyzna odwiózł go do domu – relacjonują policjanci z Hrubieszowa.
Jak wspomina mama 7-latka, z pracownikiem gminy pojechała do Majdanu szukać chłopca w okolicy. On w tym czasie szedł polami i dotarł do sąsiedniej Drogojówki. Tam poprosił o pomoc i został odwieziony do domu. Był wcześniej niż zdenerwowana mama, która go ciągle szukała.
Doszło do nieprawidłowości
- W związku z zaistniałym zdarzeniem, natychmiast gdy dowiedziałem się o sprawie, poprosiłem dyrektor Szkoły Podstawowej w Trzeszczanach o wyjaśnienie szczegółów, jako osobę odpowiedzialną i mającą dowozy uczniów w swoich kompetencjach. Na podstawie jej ustnych wyjaśnień twierdzę, że doszło do nieprawidłowości – mówi Stanisław Czarnota, wójt Gminy Trzeszczany.
Gmina jest organem założycielskim i prowadzącym dla podstawówki w Trzeszczanach, a ta organizuje dowozy uczniów z różnych okolicznych miejscowości do dwóch placówek szkolnych: w Trzeszczanach i Mołodiatyczach, gdzie w „zerówce” uczy się 7-latek.
Policjanci zapowiadają, że sprawdzą czy nie doszło w tym przypadku do zaniedbania ze strony osoby sprawującej opiekę nad dziećmi w szkolnym autobusie.
Fatalny zbieg okoliczności
Wójt tłumaczy, że jeszcze za wcześnie na stwierdzenie kto w tym całym zdarzeniu zawinił. Na razie zna jedynie ustne relacje kilku osób, które opisywały przebieg czwartkowych wydarzeń. Ponieważ w niektórych momentach są one rozbieżne, Stanisław Czarnota czeka na pisemne wyjaśnienia dyrektorki Szkoły w Trzeszczanach.
- Dopiero wówczas wyciągnięte wnioski pozwolą na podjęcie stosownych decyzji, aby skutecznie zapobiec w przyszłości takim lub podobnym zdarzeniom. Oraz na wyciągnięcie konsekwencji służbowych w stosunku do osób odpowiedzialnych za zaistniałe zdarzenie – dodaje wójt, który przyznaje, że do zdarzenia doszło w trudnym czasie, kiedy absencja pracowników i nauczycieli z powodu zachorowań na COVID-19 zbiegły się z przeziębieniami i zachorowaniami na grypę, co znacznie utrudniło organizację pracy.
Potwierdza, że policję zawiadomił jeden z pracowników gminy. Jednak z ustaleniem co faktycznie się wydarzyło w czwartek podczas rozwożenia dzieci ze szkół do domów, chce poczekać do otrzymania pisemnych wyjaśnień podwładnych. Polecił aby podczas dowozu i rozwozu uczniów do szkół bezwzględnie przestrzegano opracowanego i obowiązującego regulaminu dowozu uczniów.
- Nie składałam żadnej oficjalnej skargi, wszyscy mnie bardzo przepraszali, zapewniali, że nigdy więcej do czegoś takiego nie dojdzie. Syn był przestraszony, mówił, że poszedł szukać mamy, ale nic mu się nie stało – dodaje pani Aneta.