Minęły już trzy tygodnie od odkrycia w Czerniejowie zwłok pięciorga noworodków, a policja i prokuratura wciąż nie wiedzą, co naprawdę wydarzyło się w podlubelskiej miejscowości. W wyjaśnienie tajemnicy zaangażowano nadzwyczajne siły. Bezskutecznie.
Przeszukania
Nad poszukiwaniami zaginionej kobiety pracuje obecnie 20 lubelskich policjantów. Zdjęcie J. Kowalczyk jest w każdym radiowozie. Opublikowały je media. Bez efektu. Potem policja sprawdziła okoliczne lasy, zakładając, że kobieta może nie żyć. Wykorzystała psy do wykrywania zwłok. Bez rezultatów.
Do policji napłynęło kilkanaście sygnałów o tym, gdzie może być kobieta. Dwa z nich pochodziły najprawdopodobniej od mieszkańców Czerniejowa. - Policja dwa razy była u mnie w niedzielę - mówi mąż J. Kowalczyk. - Ktoś do nich zadzwonił, twierdząc, że żona jest w domu. Ja naprawdę nie wiem, gdzie ona jest. Nie dała żadnego znaku życia.
Informacje o zaginionej kobiecie napływają głównie z terenu Lubelszczyzny. - Dzwonili ludzie, którzy widzieli rzekomo kobietę na ulicy - mówi H. Rudnik. - Mieliśmy też sygnały, że przebywa w ośrodku wypoczynkowym. Wszystkie informacje dokładnie sprawdzamy. I nic.
Badania genetyczne
Jedyną nadzieją na jakikolwiek przełom w sprawie są wyniki badań genetycznych zwłok noworodków.
- Mamy nadzieję, że te opinie rozjaśnią sprawę i pozwolą na ukierunkowanie dalszych czynności - mówi prokurator Tadeusz Korczak, zastępca prokuratora rejonowego w Lublinie.
Wyniki badań DNA miały być znane już w poprzednim tygodniu. Okazało się jednak, że Zakład Medycyny Sądowej potrzebuje więcej materiału porównawczego.
Śledztwo trwa
Prokuratura od razu założyła, że bardziej prawdopodobna jest wersja, że doszło do wielokrotnego zabójstwa, niż hipoteza zakładająca zabicie dzieci pod wpływem poporodowego szoku.
Zaczęła od przesłuchań rodziny Kowalczyków. Ale niczego nie wniosły. Nawet zeznania męża kobiety. Mężczyzna był dwukrotnie przesłuchiwany. Twierdził, że nic nie wiedział o tym, żeby jego żona była ostatnio w ciąży. Zapewniał, że nie ma pojęcia skąd mogły wziąć się noworodki.
W miejscowym ośrodku zdrowia przejrzano dokumentacje lekarskie kobiet, które w ostatnich latach były w ciąży. To pod kątem sprawdzania czy w Czerniejowie nie funkcjonowała nielegalna "praktyka akuszerska”, w której urodzone noworodki były potem zabijane.
Gdzie jest pana żona?
- Nic o niej nie wiem. Mąż Jolanty Kowalczyk nie był skory do rozmowy. - Nic panu nie powiem - stwierdził. - O wszystko trzeba pytać moją żonę. Gdzie jest - nie wiem.
Czy kobieta mogła donosić ciążę, a potem urodzić, tak aby nikt się nie zorientował? - To niemożliwie - zarzeka się jeden z mieszkańców Czerniejowa, prosząc o anonimowość. - Tu każdy o każdym wszystko wie. Nie dałoby się tego ukryć.
Okazuje się jednak, że mąż nie wiedział o... czwartej ciąży swojej żony. - Dowiedział się dopiero po porodzie - powiedział jeden z funkcjonariuszy. Ciążę mogła więc ukryć, gdyż w ostatnim czasie przybrała na wadze.
Na wsi twierdzą, że mąż J. Kowalczyk to człowiek twardo stąpający po ziemi. - Nie powodziło im się źle - mówią mieszkańcy. - Budują dom, prowadzą sklep. Normalna rodzina. To normalna, energiczna kobieta. Ostatnio nie było między nimi najlepiej, ale to tak jak w każdej rodzinie.
- Mamy wiele hipotez - wyjaśnia insp. Rudnik. - Nie można określić, kiedy rozwiążemy tę zagadkę. Wierzę jednak, że uporamy się z nią.
W prokuraturze liczą, że wyniki badań DNA będą znane jeszcze w tym tygodniu.