Na Zamojszczyźnie włośnicę wykryto już u trzech dzików. Weterynarze ostrzegają, że na mogą chorować też świnie. Ale rolnicy niewiele sobie z tego robią.
Podobnie rzecz się miała z mięsem dwóch innych dzików, które padły od śrutów myśliwych w powiecie zamojskim. - Warto przypomnieć rolnikom, że świnie też zapadają na tę groźną chorobę i ich mięso trzeba badać - podnosi Wiesława Lorenc.
Reguluje to rozporządzenie ministra rolnictwa i rozwoju wsi z lipca ub.r. w sprawie wymagań weterynaryjnych przy produkcji mięsa na u użytek własny. - Każdy rolnik na dobę przed ubojem musi ten fakt nam zgłosić - informuje Paweł Piotrowski, wojewódzki inspektor weterynaryjny ds. higieny środków spożywczych pochodzenia zwierzęcego.
Jak to wygląda w praktyce? - O planowanym uboju informuje nas minimalna liczba hodowców - mówi Ryszard Kern, powiatowy lekarz weterynarii w Hrubieszowie. - Nie pomagają apele i bezpośrednie spotkania z rolnikami.
Dlaczego do gospodarzy nic nie dociera? - Bo kto jak kto, ale ja wiem, że mięso z wyhodowanej przeze mnie świni na sto procent jest nie tylko zdrowe, ale i smaczne - mówi zajęty świniobiciem rolnik z powiatu tomaszowskiego. - To i po co zawracać sobie głowę badaniami - dodaje.
Ale to błędne wywody, bo w zeszłym roku w województwie lubelskim wykryto włośnicę w dwóch gospodarstwach. Zachorowało w sumie 9 świń. Jak ustrzec się choroby? - Trzeba zabezpieczyć stada przed gryzoniami i innymi zwierzętami, które mogą być nosicielami włośnicy - wskazuje Piotrowski. - Przestrzegamy przed karmieniem świń surowymi odpadami mięsnymi i padliną.
Włośnica to ogólnoustrojowa, odzwierzęca choroba inwazyjna spowodowana spożyciem larw nicieni, zwanych też włośniami krętymi. Najczęstszym źródłem zarażenia jest mięso wieprzowe i dzików, rzadziej nutrii.
Do zarażenia dochodzi wyłącznie przez spożycie mięsa i jego przetworów zawierających larwy włośnia krętego, nie poddanych odpowiedniej obróbce termicznej.