• Co zadecydowało, że zaczęła pani pracować w tej fundacji?
- Kiedy chodziłam do gimnazjum obejrzałam film o amerykańskim ruchu Make-A-Wish. Zafascynowała mnie historia chorej dziewczynki, której umożliwiono spotkanie z Billem Clintonem. Okazało się, że podobna fundacja działa tutaj. Wiedziałam, że to jest to, czego szukałam!
• Kto może zostać wolontariuszem w waszej fundacji?
- Płeć, wiek i wykształcenie nie są ważne. Kandydat musi jedynie zaświadczyć, że nie miał konfliktów z prawem ani nie jest uzależniony od używek. Chodzi o bezpieczeństwo naszych podopiecznych. Ciągle potrzebujemy ludzi energicznych, którzy chcą pomagać słabszym. Bywa, że ktoś przychodzi na dwa, trzy spotkania, a później znika bez słowa. Jednak są i wytrwali wolontariusze. A praca nie należy do najprostszych, bo przywiązujemy się emocjonalnie do naszych podopiecznych. Nasz kontakt z nimi później gwałtownie się urywa, bo już musimy zajmować się kolejnym chorym dzieckiem.
• Jak godzi pani obowiązki studentki i wolontariusza?
- Uważam, że im więcej człowiek ma obowiązków, tym sumienniej je wykonuje. Praca w fundacji nie stanowi dla mnie żadnej przeszkody w realizacji programu studiów.
• Jak znajdujecie chore dzieci, które o czymś marzą?
- Na stronie internetowej fundacji jest formularz, którzy wypełniają rodzice. Często bywa też tak, że o takim dziecku powiadamiają nas psychologowie, którzy pracują na Oddziale Onkologii i Hematologii DSK w Lublinie.
• A pieniądze?
- Lubelski oddział fundacji zrealizował już 116 marzeń. Kolejnych 14 naszych podopiecznych czeka na spełnienie pragnień. Finansujemy je głównie z 1 proc. podatku. Czasem zgłaszają się do nas osoby przekazujące jakieś sumy. Organizujemy też akcje - na przykład w hipermarketach pakujemy przy kasach zakupy i kwestujemy. Jednak nie zawsze realizacja marzeń wymaga wydatków. W takich przypadkach bardzo pomocne są różnego rodzaju instytucje od służb ratowniczych po agencje filmowe.
Rozmawiała: Katarzyna Kulik