Tak zgodnie i jednym głosem, jak w sprawie lubelskiej cukrowni nasi politycy, przedsiębiorcy, związkowcy i władze (również kościelne), nie mówili jeszcze nigdy.
Na nic zdały się argumenty zarządu Krajowej Spółki Cukrowej o ekonomicznej zasadności likwidacji zakładu. - Zostaliśmy zmuszeni przez Komisję Europejską do likwidacji 13,5 proc. naszej produkcji - tłumaczył Krzysztof Kowa, prezes KSC.
- Dość już słuchania o waszych planach i marzeniach! - Genowefa Tokarska, wojewoda lubelska kategorycznie przerwała wypowiedź prezesa KSC. - Te niewiarygodne wywody nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Oczekuję, że jeszcze dziś zmienicie swoją decyzję w sprawie likwidacji lubelskiej cukrowni.
Wojewoda miała silne wsparcie w osobach lubelskich parlamentarzystów, prezydenta Lublina, zarządu województwa i wiceministra skarbu Krzysztofa Żuka.
Murem za cukrownią stanął także arcybiskup lubelski Józef Życiński. Podważył on wiarygodność badań przeprowadzonych przez KSC, z których wynikało, że lubelscy plantatorzy sami chcą zrezygnować z upraw buraków.
Nikt nie miał wątpliwości: na likwidacji lubelskiego zakładu straci cała Lubelszczyzna. - Jesteśmy najlepsi w całej Krajowej Spółce Cukrowej - zarówno pod względem jakości cukru, jak i nowoczesności produkcji. I właśnie za to mamy zostać ukarani - nie krył rozgoryczenia Grzegorz Ryczek z Komitetu Obrony Cukrowni.
Spotkanie, mimo ożywionej dyskusji, nie przyniosło żadnych rozstrzygnięć. Zarząd Krajowej Spółki cukrowni nie odstąpił od likwidacji zakładu w Lublinie. A cukrownicy zapowiedzieli, że zaostrzą swój protest.