Naprawdę nazywała się Pepi Spinner. Urodziła się w Żurawnie w Galicji 1 maja 1905 roku. Pochodziła z zamożnej rodziny żydowskich właścicieli ziemskich, w której kładziono nacisk na staranne wychowanie i wykształcenie. Pepi znała język polski, niemiecki, francuski, angielski, mówiła w języku ukraińskim, rosyjskim i nieobcy był jej hebrajski. Chodziła do gimnazjum z wykładowym językiem polskim, przyjaźniła się z polskimi dziećmi, gościła w szlacheckich domach. Słowo „antysemityzm” właściwie nie istniało w jej środowisku.
W wieku 18 lat wyszła za mąż za Henryka Mehlberga, żydowskiego naukowca, który ukończył filologię romańską i filozofię. Ona sama ukończyła matematykę na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie i marzyła o doktoracie z matematyki. Ale dalszą karierę naukową rozwijała pod kierunkiem wybitnego profesora Kazimierza Twardowskiego, założyciela słynnej polskiej szkoły filozoficznej lwowsko-warszawskiej, liczący się na świecie jako ośrodek myśli filozoficznej i logicznej.
Profesor był wybitną osobowością, do grona swoich studentów i doktorantów przyjmował Żydów i kobiety. I to pod jego okiem Pepi napisała swoją pracę doktorską z filozofii, choć pracę magisterską obroniła z matematyki.
TRZEBA UCIEKAĆ
Przedwojenny Lwów to uznany ośrodek naukowy, w którym Pepi i Henryk z powodzeniem rozwijają swoje kariery akademickie. Ale 1 września 1939 roku zmienia wszystko. Na Lwów spadają bomby. A 22 września, po bombardowaniu, Lwów należy już do Sowietów. Przez Galicję przetacza się fala przemocy czerwonoarmistów. Wśród ofiar jest najwięcej Polaków i Żydów. We Lwowie panuje głód i terror. W czterech więzieniach w mieście NKWD torturuje tysiące ludzi. Mehlbergowie żyją w strachu.
30 czerwca 1941 roku do Lwowa wchodzi armia niemiecka, a zaraz potem Kommando Eisantzgruppen SS. Zaczynają się masowe mordy, przede wszystkim na żydowskiej i polskiej inteligencji. Lwów nazywa się teraz Lemberg. Wehrmacht tworzy oddziały złożone z członków Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Oni też na cel biorą Żydów i Polaków.
Mehlbergowie noszą gwiazdę Dawida na ramieniu, podobnie jak inni Żydzi. Głodują, Pepi sprzedaje swoje pióro i biżuterię. W grudniu 1941 roku, po dwóch pogromach, wszyscy Żydzi muszą przenieść się do getta. Mehlbergowie wiedzą, że to wyrok śmierci. Dlatego decydują się na wyjazd do rodziny Henryka w Kopyczyńcach. Jednak w ostatnim momencie, w ich drzwiach pojawia się dawny przyjaciel rodziny Pepi, hrabia Andrzej Skrzyński z Lublina. Proponuje małżeństwu schronienie. Nie wahają się ani chwili. Trzy dni później są już w eleganckiej kamienicy przy ulicy Narutowicza 22 w Lublinie.
>> Oni mogą jeszcze przeżyć. Felieton Magdaleny Bożko-Miedzwieckiej <<
HRABIA I HRABINA SUCHODOLSCY
Właścicielką mieszkania jest hrabina Władysława Strus, a wraz z nią na Narutowicza mieszka jej siostra Maria Czernecka. Obie starsze panie witają młode małżeństwo bardzo serdecznie, dzieląc się wszystkim co mają. Ta dobroć i wielkie serce wzrusza Pepi i Henryka. Tu jest jak w domu.
Hrabia Andrzej Skrzyński organizuje dla Mehlbergów nowe dokumenty tożsamości. Teraz są Polakami. Henryk nazywa się Piotr Suchodolski a Pepi zostaje hrabiną Janiną Suchodolską. Rejestrują się jako mieszkańcy Lublina i otrzymują kenkarty.
Henryk dostaje pracę w „Społem”, a Janina wstępuje do Armii Krajowej, otrzymuje kryptonim „Stefania” i pełni rolę kurierki, łączniczki, agentki. W 1942 roku hrabia Andrzej Skrzyński staje na czele Rady Głównej Opiekuńczej w Okręgu Lubelskim, organizacji, która niesie pomoc socjalną Polakom w Generalnym Gubernatorstwie. Janina zostaje jego asystentką. Jedną z ich pierwszych inicjatyw staje się pomoc Polakom uwięzionym w obozie na Majdanku. Himmler wyznaczył dla Majdanka szczególną rolę – miał być miejscem przetrzymywania Żydów, którzy nie trafili do komór gazowych podczas akcji Reinhard. Na Majdanku miał się na nich dokonać ostateczny mord. I dokonywał się każdego dnia.
Mehlbergowie, tak jak inni mieszkańcy Lublina, widzą kłęby dymu unoszące się nad obozem, każdego dnia czują straszliwy odór rozchodzący się po mieście. Janina ma przeczucie, że żyją „na kredyt”, że ich czas jest policzony. Chce więc ten czas najlepiej wykorzystać. Razem z hrabią Skrzyńskim układają plan dostaw żywność do obozu. Ale pierwsze próby kończą się niepowodzeniem. Obozem dowodzi komendant Karl Otto Koch, zwany „bestią z Buchenwaldu”, który za punkt honoru postawił sobie zgładzenie „podludzi”, jak nazywa więźniów. Jego następca, Hermann Florstedt, również nie wyraża zgody na dostarczenie żywności do obozu. Ale Janina nie rezygnuje. Nie przestaje myśleć o cierpieniu więźniów. Wie, że w końcu musi się udać.
NIEWOLNICZA PRACA
Wszystko zmienia się na przełomie 1942/1943 roku. Heinrich Himler postanawia zamienić obozy koncentracyjne na niewolnicze obozy przemysłowej pracy budujące potęgę III Rzeszy. To oznacza, że ludzie nie mogą w nich masowo ginąć z głodu, wycieńczenia i chorób. Dlatego komendanci i lekarze obozowi otrzymują dyrektywę, by zmniejszyć śmiertelność wśród więźniów. Himmler pozwala też na wysyłanie im paczek żywnościowych. Zmiana charakteru obozów zmienia też strukturę więźniów. Coraz więcej z nich Polaków zdolnych do pracy, w tym polskich dzieci, które miały być szkolone do ciężkiej pracy.
Na początku 1943 roku na Majdanku jest już kilka tysięcy Polaków przywiezionych do obozu z łapanek. Są także polscy chłopi aresztowani za niedostarczanie kontyngentu. Komendant Hermann Florstedt wie, że przynajmniej część z nich musi utrzymać przy życiu, by miał kto pracować. Dlatego zgadza się, żeby Rada Główna Opiekuńcza wraz z lubelskim Polskim Czerwonym Krzyżem dostarczała paczki żywnościowe do obozu. To nie wszystko. Więźniowie dostaną z RGO koce i słomę do sienników, a obozowy lekarz leki. Jest jeszcze jedno ustępstwo – więźniowie mogą wysyłać jeden list lub dwie karty w miesiącu.
ZUPA I SZCZEPIONKI
Za zorganizowanie pomocy dla więźniów z Majdanka odpowiedzialna zostaje Janina. I staje się to jej życiową misją, a z czasem – gdy z bliska widzi warunki, w jakich przebywają więźniowie – wręcz obsesją. Majdanek to najbardziej prymitywny obóz niemiecki „na wrogim terenie”. Głodujący więźniowie piją zanieczyszczoną wodę, zmagają się z plagą wszy i pcheł. Nieustannie wybuchają tu epidemie duru brzusznego, czerwonki, świerzbu, gruźlicy. Nie ma warunków ani leków by leczyć chorych. Tysiące ludzi umiera tu z powodu chorób, głodu, wycieńczenia. Nikt ich nie liczy, oficjalne statystyki nawet w części nie oddają skali tragedii, która rozgrywa się tu każdego dnia.
Janina widzi to na własne oczy. Przywożąc żywność dociera w głąb obozu, rozmawia z więźniami, ma wiedzę, czego najbardziej potrzebują, żeby przeżyć. Zagaduje esesmanów, wchodzi do pomieszczeń komendantury. Oswaja władze obozu ze swoją obecnością i za każdym razem próbuje uzyskać coś dla więźniów. Małymi krokami, nie zrażając się odmowami, walczy o kolejne ustępstwa. Zupa dla więźniów? W innych obozach nie śmiano nawet o tym marzyć. Gdy komendant obozu odmówił Janinie, ta uderzyła do wyższych rangą oficerów SS. W końcu przekonała jednego z nich, że zupa dla chorych więźniów leży w niemieckim interesie.
I tak w obozie pojawia się zupa, racje żywości systematycznie się zwiększają. Do obozu wraz z jedzeniem są przemycane listy.
Tymczasem do obozu masowo zwożeni są Polacy, jest ich niemal połowa spośród 25 tysięcy wszystkich więźniów. Dzięki interwencjom hrabiego Skrzyńskiego część z nich udaje się uwolnić z obozu. Ich relacje są wstrząsające. Od nich Janina dowiaduje się o epidemii tyfusu, która dziesiątkuje więźniów. W maju 1943 roku udaje się na spotkanie z nadinspektorem medycznym dystryktu lubelskiego. To było ryzykowne posunięcie, mogło zakończyć się dla Janiny tragicznie. Ale stawka była bardzo wysoka – życia tysięcy ludzi. Podczas rozmowy Janina odwołuje się do medycznego wykształcenia Niemca, do jego profesji. Wie, że na ludzki odruch nie może liczyć – ale nawiązanie do zawodowego profesjonalizmu odnosi skutek. Nadinspektor dochodzi do wniosku, że epidemia może rozszerzyć się na Lublin i objąć niemieckich żołnierzy. Interweniuje u władz Majdanka. Mimo że obozowy lekarz nigdy nie przyznał oficjalnie, że na Majdanku jest epidemia tyfus, zgodził się na dostawę szczepionek. Przynajmniej część więźniów udaje się zaszczepić.
WIĘCEJ I WIĘCEJ
Komendant obozu koncentracyjnego na Majdanku SS-Obersturmbannführer Arthur Hermann Florstedt, ma serdecznie dosyć hrabiny Janiny Suchodolskiej; jej nieustannych wizyt w jego gabinecie i żądań. Ale też zna jej upór i determinację. Wie, że jak on jej odmówi, to polska hrabina pójdzie wyżej. I wcześniej czy później uzyska to co chce.
Florstedt, który za korupcję został odwołany z funkcji komendanta w Buchenwaldzie, chce mieć spokój na Majdanku i dalej do woli korzystać z bogactwa zagrabionego więźniom. Dlatego zgadza się na cotygodniowe dostawy chleba i innych produktów spożywczych do obozowych kuchni, pozwala na zaopatrywanie więźniów w paczki i inne niezbędne produkty. Do obozowych szpitali w końcu trafiają leki.
Ale hrabina chce więcej i więcej: więcej żywności, więcej lekarstw. I w końcu dostaje to, czego chce.
W lipcu 19843 roku na Majdanek trafia kilka tysięcy polskich chłopów, których gospodarstwa zostają przejęte przez Niemców. Młodsi zostają wysłani do pracy w Rzeszy, a słabsi i starsi oraz dzieci zostają na Majdanku. Umierają w zastraszającym tempie w strasznych męczarniach; z powodu odwodnienia, głodu i chorób.
aJanina jest wstrząśnięta, choć na Majdanku widziała już naprawdę wszystko. Przekonuje niemieckie władze do uwolnienia 3600 Polaków, zobowiązując się do zapewnienia im warunków do życia. Ale tylko 2100 dożyje do wolności. Więźniowie są w tragicznym stanie, nie są w stanie stać ani iść. Aby wydostać ich z obozu Janina potrzebuje transportu. To żądanie wydaje się niemożliwe do zrealizowania: „Zgoda na transport cywilów z obozu koncentracyjnego stanowiła całkowite pogwałcenie przepisów bezpieczeństwa SS!”*
Ale Florstedt wie, że hrabinie nie ma sensu odmawiać. Wpuszcza na teren obozu wozy, autobusy i ambulansy, które wywożą Polaków z Majdanka.
WEISS LEPSZY OD FLORSTEDTA
W listopadzie 1943 roku nowym komendantem obozu zostaje Martin Weiss. Ma opinię łagodniejszego niż Florstedt i Janina natychmiast z tego korzysta. Negocjuje z komendantem dostawy zupy i żywności dla chorych więźniów trzy razy w tygodniu. Do oficjalnych dostaw przemycane są dodatkowe racje żywności: chleb, bułki, jabłka, cebula, masło. Na całego rozkręca się przemyt leków wraz z żywnością. Ale to wszystko mało. Potrzebny jest aparat rentgenowski, bo gruźlica sieje spustoszenie wśród więźniów. Aparat trafia na Majdanek po interwencji Janiny.
Kolejne ustępstwo Weissa dotyczy nieograniczonych ilości paczek, które mogą otrzymywać więźniowie. Zgadza się również na dostarczenie im odzieży i zwiększa możliwość wysyłania listów z obozu do trzech w miesiącu. Największe ustępstwo dotyczy dostarczanej żywności. Teraz trzy razy w tygodniu zupę, bułki, kompot i inną żywność otrzymują wszyscy polscy więźniowie, nie tylko ci chorzy.
W Wigilię 1943 roku na Majdanek wjeżdżają ciężarówki pełne jedzenia. Są kluski, barszcz z uszkami, jest kutia. Do baraków trafiają choinki. Polacy dzielą się otrzymanymi darami z innymi więźniami. Więźniowie płaczą ze wzruszenia i wdzięczności, łamiąc się z Janiną opłatkiem. Polacy śpiewają w barakach „Boże, coś Polskę”.
NIE TYLKO MAJDANEK
Janina przemyca do obozu książki polskich pisarzy, literaturę medyczną dla lekarzy i Biuletyn Informacyjny, żeby więźniowie wiedzieli, co się dzieje na zewnątrz. Czasem udaje jej się przywieźć do obozu kogoś z krewnych więźniów (pod przykrywką pracownika Rady Głównej Opiekuńczej). Uzyskuje zgodę komendanta na kolejne zwiększenie dostaw żywności. W lutym 1944 roku Janina przyjeżdża z dostawami od wtorku do soboty.
„Według oficjalnych danych tygodniowa ilość produktów wynosiła: 7250 litrów zupy, 9000 bułek maślanych, 4000 kilogramów kapusty, do tego chleb, mleko, masło, kompot, kakao i wędzone mięso.”* Żywność trafia również do trzech tysięcy osadzonych na Zamku oraz do więźniów obozu przejściowego na ulicy Krochmalnej.
W kwietniu 1944 roku tuż przed Wielkanocą już wiadomo, że SS wkrótce opuści Majdanek, a więźniowie trafią do innych obozów. W Wielką Sobotę 8 kwietnia 1944 roku do więźniów trafiają dary od mieszkańców Lublina: szynki, kiełbasy, miód, pierniki, czekolada. „Każdy z 2300 polskich więźniów, którzy jeszcze zostali w obozie otrzymał dodatkowo paczkę z wędlinami, słodyczami, jedną babką i dwoma jajami. Były też kwiaty, pisanki i baranki poświęcone z fasoli. Gorący posiłek składał się z tego dnia z fasoli, jęczmienia z boczkiem i kiełbasy.”* Dzięki staraniom Janiny świątecznej paczki otrzymali również uwięzieni na Krochmalnej. Ten dzień więźniowie zapamiętali na długo. To ich ostatnie święta w obozie.
NOWA POLSKA
Tymczasem z Majdanka wyruszają transporty do innych obozów. Większość więźniów ich nie przeżywa. Dlatego Janina walczy o uwolnienie z Majdanka jak największej liczby polskich więźniów. Udaje się również uwolnić również 95 procent polskich uchodźców z obozu na Krochmalnej.
22 lipca 1944 roku do Lublina wchodzi Armia Czerwona. Trzy dni później miasto jest kompletnie zrujnowane. Na ulicach leżą porozrywane wybuchami bomb ciała ludzi i zwierząt.
Majdanek zostaje wyzwolony 28 lipca 1944 roku. W obozie jest jeszcze 480 więźniów. Kilka godzin wcześniej Niemcy uciekli, zmuszając 1000 więźniów do ponad stukilometrowego marszu, a potem wywożąc ich do Auschwitz. Setki więźniów tego nie przeżyło.
Janina nadal pomaga w ramach Rady Głównej Opiekuńczej (zastąpionej pod koniec 1944 roku Centralnym Komitetem Opieki Społecznej) i cieszy się wielkim uznaniem wśród mieszkańców Lublina. W mieście formuje się nowa komunistyczna władza. Nie po drodze jej z Armią Krajową, do której należy Janina. Małżonkowie czują, że w „nowej Polsce” ich los jest przesądzony. Janinie za jej działalność w AK grozi więzienie lub śmierć. Odkrycie prawdziwej tożsamości jej i jej męża sprowadzi na nich i na hrabiego Skrzyńskiego dodatkowe kłopoty.
Wiedzą, że Polska nie jest już dla nich. I będą musieli z niej uciekać.
Scenariusz na dobry film
Rozmowa z Elizabeth „Barry” White i Joanną Śliwą, autorkami książki „Fałszywa hrabina”
- Jak to się stało, że tę historię poznajmy dopiero teraz?
Elizabeth „Barry” White: Janina Mehlberg zmarła 26 maja 1969 r., pozostawiając po sobie pamiętnik z czasów II wojny światowej, który spisała osiem lat przed śmiercią. Jej mąż Henry przekazał rękopis Arthurowi Funkowi, amerykańskiemu historykowi w 1979 roku. A ten kopię pamiętnika przekazał mi podczas zjazdu historyków w 1989 roku. A ja na dobre zajęłam się tym tematem w 2017 roku, mając już wtedy pewność, że ta historia wydarzyła się naprawdę. Teraz należało ją rzetelnie udokumentować i spisać. Do współpracy zaprosiłam Joannę Śliwę. Kiedy odkrywałyśmy tę historię krok po kroku, docierałyśmy do kolejnych źródeł, dokumentów, zrozumiałyśmy, że jest ona tak niezwykła, iż zasługuje na książkę i należne jej miejsce w historii.
Joanna Śliwa: Kiedy „Barry” zwróciła się do mnie w 2018 roku, nie miałam chwili zawahania, czy zająć się tą historią. W swojej pracy mam dostęp do setek różnych materiałów, różnych historii, ale z taką nie zetknęłam się nigdy. To jest gotowa fabuła na książkę, gotowy scenariusz na film. Naszym zadaniem było potwierdzenie i udokumentowanie zapisków Janiny Mehlberg. I tak, dziś już wiemy z absolutną pewnością - to wydarzyło się naprawdę.
- Co jest w tej historii tak wyjątkowe?
J.Ś.: Wyjątkowa jest przede wszystkim postać bohaterki. Oto mamy młodą, świetnie wykształconą Żydówkę z ambicjami naukowymi, która stawia na szali swoje życie, by ratować tysiące ludzkich istnień. Ale robi to w sposób niezwykle przemyślany, logiczny, ważąc wszelkie ryzyka, analizując okoliczności. Jest inteligentna, myśli strategicznie, a równocześnie ma w sobie ten rodzaj energii, pewności siebie, może nawet zuchwałości, które czynią jej zabiegi skutecznymi.
E.B.W.: Jej mąż napisał w przedmowie do pamiętnika, że jej odwaga nie była bezmyślna, lecz opierała się na analitycznej inteligencji, na oddaniu, pasji, a później też na podstawowej wartości: ocaleniu jak największej liczby istnień i traktowaniu swojego życia jak największą obojętnością, by ratować tych, którzy znaleźli się z niebezpieczeństwie. Opierała swoje działania na wyższym prawdopodobieństwie – jedno życie jest mniej warte niż życie wielu ludzi.
- Jej życie było dla niej mniej warte niż życie wielu ludzi?
J.Ś.: Janina była Żydówką, widziała jak tysiące Żydów ginie wokół niej każdego dnia. Miała takie poczucie, że też jest skazana na śmierć. I że nie uratuje swojego narodu, który został, wraz z nią, skazany na zagładę. Dlatego pomagała Polakom, ratowała ich przed śmiercią. Ratowała tych, których jeszcze mogła uratować.
- Nie tylko na Majdanku.
E.B.W.: Janina pomagała wysiedleńcom, uchodźcom z Wołynia, ratowała więźniów z obozu przejściowego na Krochmalnej, w Zwierzyńcu, Zamościu i z więzienia na Zamku. To ponad 10 tysięcy Polaków uratowanych od śmierci.
- Co nam mówi o naturze ludzkiej historia Janiny Mehlberg vel hrabiny Suchodolskiej?
E.B.W.: Podczas wojny ludzie zmuszeni są dokonywania okrutnych, nieludzkich wyborów. Wojna wydobywa z ludzi najbardziej pierwotne instynkty, zachowania. Ludzi dobrych czyni złymi. Ze złych ludzi wydobywa jeszcze większe zło. Janina nikogo nie osądzała. Dla niej nie było ludzi dobrych ani ludzi złych. Dlatego odważnie szła do komendanta obozu koncentracyjnego i negocjowała z nim życie więźniów. Targowała się z nim o każdą rację żywności. Jego zgoda była dla niej dobrem. Dobrem uzyskanym od złego człowieka. Na swojej drodze Janina spotykała też dobrych ludzi, którzy bez mrugnięcia powieką czynili zło. Taka jest wojna. Tacy są ludzie. Zbrodniarze mogą być zdolni do szlachetnych czynów, a szlachetni ludzie mogą dopuszczać się zbrodni. A ona po prostu robiła swoje. Na nikogo się nie oglądając i nikogo nie oceniając.
- W tej historii Lublin odgrywa swoją ważną rolę.
J.Ś.: Po pierwsze mamy kamienicę przy ulicy Narutowicza 22, gdzie zamieszkali Mehlbergowie po przyjeździe ze Lwowa. Na Krakowskim Przedmieściu a po 1942 roku na ulicy Lubartowskiej mieściła się Rada Główna Opiekuńcza. Jest oczywiście ulica Krochmalna, Zamek. Janina lubiła Lublin, pięknie pisała o Placu Litewskim, o Bramie Krakowskiej, o kościołach w centrum miasta. Dobrze się tu czuła, choć oczywiście raziła ją „faszyzacja” Lublina. Dla nas Lublin był najważniejszym punktem w naszych badaniach, otrzymałyśmy tu ogromną pomoc i wsparcie z wielu instytucji. Ta historia wciągnęła bardzo wiele osób i to dzięki nim również mogłyśmy ją opowiedzieć.
- Czy jest możliwe, że po ukazaniu się książki, gdy ta historia po latach ujrzy światło dzienne, pojawią się kolejni świadkowie, kolejne dokumenty?
J.Ś.: Głęboko w to wierzymy. Naszą misją jest oddanie tej historii światu. Zasługuje na pamięć i na swoje drugie życie.
