To były dyrektor chełmskiego inspektoratu ZUS nie dopuścił inspektorów Najwyższej Izby Kontroli do dokumentacji medycznej. A dziś sam kontroluje. Tadeusz Stasieczek trafił do wydziału audytu wewnętrznego w lubelskim ZUS.
by sprawdzać, jak urzędnicy państwowi dysponują naszymi pieniędzmi.
Po długich przepychankach, ZUS zgodził się w końcu na kontrolę. Ale pokazał inspektorom dokumenty, które specjalnie na tę okazję przygotował. Kontrolerzy przejrzeli papiery i sporządzili raport, z którego wynika,
że działalność ZUS nie budzi zastrzeżeń.
Wczoraj kierownictwo chełmskiego ZUS odmawiało nam komentowania sprawy, odsyłając do swojej dyrekcji w Biłgoraju. Ale – jak ustaliliśmy – nie tam zapadła decyzja o niedopuszczeniu kontrolerów do akt. Zdecydował o tym Tadeusz Stasieczek, który w czasie kontroli był w Chełmie dyrektorem.
Bo wtedy Biłgoraj nie nadzorował jeszcze Chełma.
Stasieczek nie ma sobie nic do zarzucenia. Tłumaczy, że przed wizytą kontrolerów konsultował się z centralą ZUS. – I to centrala zdecydowała, żeby nie pokazywać akt medycznych. Według opinii generalnego inspektora danych osobowych, nie ma przepisu, który wprost upoważniałby kontrolerów NIK do dostępu do informacji o stanie zdrowia ludności.
NIK „prześwietlała” oddziały ZUS w całej Polsce i nigdzie nie zetknęła się z taką interpretacją prawa. – Nie mieliśmy takich przygód, jak nasi lubelscy koledzy – zapewnia Jan Dziadoń, dyrektor krakowskiej delegatury NIK.
Także dla prof. Teresy Liszcz, specjalistki prawa pracy, decyzja ZUS była niezgodna z prawem. – ZUS nie może odmówić kontroli prowadzonej przez NIK. Przecież zarządza publicznymi pieniędzmi – argumentuje.