działająca na rzecz rozwoju łyżwiarstwa i rolkarstwa figurowego. Przez lata związana z klubem MKŁ Libella Lublin,
aktualnie z klubem UKŁF Salchow Lublin. Z wykształcenia magister kosmetologii, prowadząca własną działalność.
W wolnym czasie pasjonatka jeździectwa i windsurfingu. (fot. archiwum JK)
O kolejkach na Icemanii, planach miejskiego lodowiska i miłości do łyżew, która nie gaśnie nawet latem, rozmawiamy z Jolantą Kotlińską – instruktorką łyżwiarstwa, współzałożycielką pierwszego klubu łyżwiarskiego w Lublinie
Spotykamy się w dniu, w którym lubelski wiceprezydent prezydent Tomasz Fulara ogłosił powstanie miejskiego lodowiska na Placu Litewskim. To potrzebna inicjatywa?
- Myślę, że bardzo potrzebna. Widać duże zapotrzebowanie na tego typu aktywność. Na Icemanii, naszym głównym lodowisku kolejki są ogromne, szczególnie w okresie świątecznym. W sezonie zimowym korzysta z niego od 80 do 120 tysięcy osób – to naprawdę fenomen w skali kraju. Z doświadczenia wiem, że świąteczne, mniejsze ślizgawki w centrum miasta, to świetny pomysł – są urokliwe, integrują społeczność, pozwalają rodzinom wspólnie spędzić czas. Plac Litewski to bardzo dobre miejsce – centralne, dobrze skomunikowane i symboliczne. Technicznie dziś nie ma problemu z budową takich obiektów, nawet na nawierzchniach tymczasowych.
Mieszkańcy Lublina powinni być zadowoleni.
- Warto może dodać, że nie jest to nowa idea – w 2006 roku na Placu Litewskim już funkcjonowało małe lodowisko, później przeniesione w okolice hali Globus. Wtedy działało równolegle z Icemanią. W Lublinie swego czasu był też program ministerialny „Biały Orlik”, w ramach którego powstało mniejsze lodowisko przy jednej ze szkół. To nie jest pełnowymiarowa tafla, ale daje szansę lokalnym dzieciom na naukę jazdy. W przeszłości, jeszcze kilkanaście lat temu, mieliśmy w Lublinie więcej takich lokalnych, społecznych ślizgawek – na Felinie, Wrotkowie, Bronowicach. Dziś, przy cieplejszych zimach, potrzebujemy sztucznie mrożonych tafli, a to oczywiście kosztowna inwestycja. Przy obecnym zainteresowaniu, jedno pełnowymiarowe lodowisko w województwie lubelskim, to jednak zdecydowanie za mało. W innych dużych miastach w Polsce często funkcjonują przez większość roku dwa obiekty, w tym małe ślizgawki sezonowe w parkach czy w centrach miast.
Kogo pani spotyka na tafli?
- Zdarza się, że rodzice stawiają dziecko na lodzie już w wieku dwóch, trzech lat. Spotykamy też osoby po siedemdziesiątce, które regularnie przychodzą pojeździć wieczorami. To ogromna radość obserwować taką różnorodność, zwłaszcza całe rodziny. Wiek nie ma znaczenia – ważna jest tylko chęć, podstawowa sprawność fizyczna i przygotowanie. Zawsze zachęcam, by przed sezonem trochę się rozruszać – jak przed nartami.
Mówimy o rekreacji, ale łyżwiarstwo to także sport. Jak wygląda środowisko klubowe w Lublinie?
- Obecnie działają trzy kluby łyżwiarstwa figurowego oraz sekcja hokejowa z długą tradycją. Osoby, które chcą trenować, mają możliwość wyboru – różne grupy, godziny, poziomy zaawansowania. Jeśli chodzi o karierę sportową, to w łyżwiarstwie zaczyna się bardzo wcześnie – często w wieku 3-5 lat. Na początku to nauka poprzez zabawę: pierwsze kroki, jazda do tyłu, proste figury. Dopiero z czasem, krok po kroku, dochodzi się do trudniejszych elementów. W wieku około 13-16 lat zawodnicy, którzy poważnie myślą o karierze w wyczynowym łyżwiarstwie figurowym, powinni już wykonywać skoki podwójne czy potrójne. Łyżwiarstwo to sport młodych. Kariery zaczynają się wcześnie i często kończą już około 18 roku życia. Wpływ ma na to fizjologia: wzrost, masa ciała, okres dojrzewania. Treningi muszą być dostosowane do wieku, ale stres, presja, kontuzje oraz brak środków finansowych kończą tę karierę wcześniej.
W Lublinie mamy takich młodych zawodników?
- Droga w łyżwiarstwie nie jest łatwa. Wiele naszych zawodniczek zaczynało od amatorskiej szkółki łyżwiarskiej, później trenując w klubie. Aktualnie w Lublinie mamy łącznie w trzech klubach około 80 zawodników posiadających licencje Polskiego Związku Łyżwiarstwa Figurowego (PZŁF). Większość osób startuje w grupach dodatkowych zgodnie z kalendarzem zawodów ogólnopolskich. Pojedyncze osoby zaliczyły już starty w kategoriach podstawowych, w których wymagane są już wyższe umiejętności. Warto dodać, że dużą popularnością cieszą się starty w kategoriach amatorskich, gdzie swoje umiejętności mają możliwość sprawdzić również dorośli pasjonaci tego sportu. W tych kategoriach zawodnicy z Lublina mają już pokaźną kolekcję medali. W roku 2017, 2018, oraz 2019 nasza dorosła zawodniczka z Lublina uczestniczyła w Międzynarodowych Mistrzostwach Świata Dorosłych w Oberstdorfie, przywożąc z ostatnich zawodów złoty medal. Tu starty zaczynają się od 28 roku życia i nie ma ograniczeń wiekowych.
Czyli, jeśli dobrze rozumiem, tutaj na miejscu trudniej jest rozwinąć sportową karierę?
- W sporcie wyczynowym zawodnicy mają treningi po kilka godzin dziennie; 2-4 godzin to dla nich standard. Tymczasem w Lublinie kluby dysponują ograniczonym czasem na lodzie: treningi poranne rozpoczynają się o 6.30, pięć, sześć dni w tygodniu, a dla szkółek, które dopiero przygotowują dzieci do startów, zostaje zwykle tylko około trzech godzin tygodniowo. W sumie daje to zaledwie 8-10 godzin w tygodniu wraz z treningami na sali, co stwarza trudności w uzyskaniu pożądanych wyników. Niektórzy młodzi łyżwiarze z Lublina, którzy chcą się rozwijać, decydują się nawet na przeprowadzkę. Mamy przykłady osób, które przeniosły się do Warszawy, żeby kontynuować treningi. Tam działają szkoły sportowe współpracujące z lodowiskami, gdzie plan lekcji dopasowany jest do zajęć treningowych.
Wyjazd z Lublina jest więc nieunikniony dla tych, którzy wiążą swoją przyszłość z tym sportem?
- Głównym problemem w Lublinie jest ograniczona liczba godzin na lodzie. Lodowisko musi na siebie zarabiać, więc dużą część czasu zajmują ślizgawki dla mieszkańców. Utrzymanie obiektu jest kosztowne, dlatego trudno w pełni poświęcić go treningom sportowym. W innych miastach proporcje są odwrócone. W efekcie zawodnicy z Lublina mają po prostu mniej godzin treningowych. Funkcjonowanie lodowiska przez pięć miesięcy w roku utrudnia poważną rywalizację. Tu właśnie wracamy do punkty wyjścia – bardzo potrzebne są nowe obiekty i dłuższy czas funkcjonowania pełnowymiarowego lodowiska, aby ćwiczyć programy konkursowe.
Mimo to udaje się osiągać sukcesy?
- Mamy zawodników z osiągnięciami, mimo trudniejszych warunków. Nasza szkółka łyżwiarska działa od wielu lat – pierwszy klub powstał w 2010 roku. Co ciekawe, dzisiejsi trenerzy w Lublinie to często byli zawodnicy z tej właśnie pierwszej szkółki. To osoby, które razem trenowały, startowały, zdobywały doświadczenie, a dziś przekazują je młodszym. Część z nich nadal szkoli się w innych miastach, ale sercem są związani z Lublinem. Niestety, trudność polega na tym, że sezon lodowy trwa u nas tylko kilka miesięcy w roku. Trudno więc przyciągnąć trenera z najwyższymi kwalifikacjami, który miałby pracować tutaj tak krótko. To drugi duży problem – obok braku pełnowymiarowych obiektów.
A co dzieje się po zakończeniu sezonu? W końcu przez kilka miesięcy nie ma możliwości trenowania na lodzie.
- Kiedyś była długa przerwa, nawet kilkumiesięczna. Ratowaliśmy się wyjazdami na obozy do Krynicy-Zdroju, czy Giżycka. Teraz sytuacja jest trochę lepsza, bo kluby prowadzą tzw. off-ice’y, czyli zajęcia pozalodowe: streching, trening siłowy, balet, czy ćwiczenia choreografii na sali. Do tego coraz popularniejsze w Polsce stało się rolkarstwo figurowe, w pewnym sensie „siostra” łyżwiarstwa figurowego. Kolebką tej dyscypliny są Włochy, gdzie działają dziesiątki klubów i organizuje się mnóstwo zawodów. W Polsce ten sport rozwinął się po 2020 roku – wtedy łatwiejszy stał się dostęp do sprzętu. Rolki figurowe są prawie identyczne jak łyżwy: zamiast płozy mają specjalną szynę z kółkami, a z przodu – stoper zamiast ząbków. Dzięki temu można wykonywać te same skoki i piruety, co na lodzie. W Polsce działa też Polski Związek Sportów Wrotkarskich, pod który podlega rolkarstwo figurowe.
W Lublinie udało się zorganizować takie treningi na rolkach?
- Na początku było bardzo trudno. Po wielu telefonach udało mi się przekonać tylko jedną salę, żeby udostępniła obiekt do treningów. Wiele miejsc odmawiało, bo obawiano się zniszczenia parkietu. Musiałam przedstawiać certyfikaty potwierdzające, że specjalne kółka używane w rolkach figurowych nie niszczą nawierzchni. Warto dodać, że są różne rodzaje kółek – do jazdy na zewnątrz, po szorstkim asfalcie, i te halowe, które są delikatniejsze i przeznaczone do parkietu lub specjalnej wykładziny, jaką we Włoszech wykłada się hale. Dzięki temu, że jedna sala w Lublinie zaufała naszej inicjatywie, mogliśmy rozpocząć regularne treningi niezależnie od pogody.
Czyli teraz macie już stałe miejsce do treningów?
- Tak, na szczęście tak. MOSiR Lublin wykazał się dużą otwartością i pozwolił nam korzystać z hali także w okresie letnim, gdy lodowisko jest nieczynne. W poprzednich latach było to niemożliwe – obiekt był wtedy zamykany albo wykorzystywany np. przez Miasteczko Ruchu Drogowego. Dzięki tej współpracy możemy trenować przez cały rok, choć i tak często wspomagamy się wyjazdami do innych miast. W województwie lubelskim łatwiej czasem znaleźć wolną halę niż w samym Lublinie – są tańsze, bardziej dostępne, a grafik nie koliduje z innymi sekcjami sportowymi.
I te wyjazdy przynoszą efekty?
- Dla przykładu, dziewczyna, która przygotowywała się u nas do otwartych mistrzostw w rolkarstwie figurowym w Cieszynie, zdobyła srebrny medal. To był konkurs na naprawdę wysokim poziomie. Sukces był wynikiem ogromnej pracy i poświęcenia – zarówno zawodniczki, jak i trenerki, która przygotowywała ją do startu.
Wracając do lodowiska. Icemanię da się lubić?
- Lubię nasze lubelskie lodowisko – jest wysokie, przestronne, z dobrze utrzymaną taflą. Ale największym jego mankamentem jest brak trybun. Ten temat wraca od lat. Zorganizowanie zawodów to prawdziwe wyzwanie – panel sędziowski trzeba „wcisnąć” w przestrzeń, gdzie normalnie przebierają się ludzie. Na innych lodowiskach sędziowie mają swoje wydzielone strefy, zawodnicy– oddzielne wejścia, a publiczność może spokojnie obserwować z trybun. U nas niestety wszystko się miesza. Mamy co prawda antresolę, ale z miejscami stojącymi i otwieraną tylko na czas zawodów. Na co dzień, w szczycie sezonu, problemem są ogromne kolejki i brak wejściówek, co powoduje często rozczarowanie najmłodszych i tych odwiedzających 2-3 razy w sezonie.
A jak jest w innych miastach?
- Lodowiska są bardzo różne. Wiele zależy od tego, kiedy zostały wybudowane. W starszych obiektach nikt nie myślał o estetyce czy komforcie. Ale w ostatnich latach powstały w Polsce naprawdę piękne lodowiska, np. w Bydgoszczy. Tam wszystko jest przemyślane: przestrzeń dla zawodników, szatnia, miejsce na panel sędziowski, trybuny, przeszklone ściany z naturalnym światłem. Jest też kawiarenka z widokiem na taflę, gdzie rodzice mogą obserwować trening swoich dzieci – wspaniałe rozwiązanie. Za granicą też bywa różnie. W Lublinie niestety ograniczeniem był teren – nie dało się już poszerzyć obiektu. Ale mam nadzieję, że kiedyś trybuny jednak powstaną. To byłoby ogromne udogodnienie dla wszystkich – zawodników, rodziców i kibiców.
A w regionie?
- W województwie lubelskim jest kilka lodowisk lokalnych, np. w Kraśniku, Krasnymstawie, Chełmie, Zamościu, Świdniku i Opolu Lubelskim. Niektóre z nich są zależne od warunków atmosferycznych, inne zadaszone i niezależne od pogody, np. to w Opolu. Chełm ma dwa lodowiska – bazowe i nowo otwarte, kameralne, ale z piękną oprawą i bezpłatnym wstępem dla mieszkańców, co ułatwia dzieciom pierwsze spotkania z łyżwami. Szczególnie lubię małe lodowiska. Te lokalne. Często współpracuję z ośrodkami kultury czy MOSiR-ami, organizując zajęcia dla mieszkańców. Ludzie są tam bardzo otwarci, wdzięczni za każdą wskazówkę. Dla wielu z nich to ważna atrakcja i sposób na aktywne spędzanie zimy, a także pierwszy kontakt z profesjonalną nauką.
Domyślam się, że zanim łyżwiarstwo stało się dla pani pracą, było przede wszystkim właśnie taką sezonową, wyczekiwaną atrakcją.
- Moja przygoda z łyżwiarstwem zaczęła się zupełnie naturalnie – tak jak u większości dzieci, podczas zajęć szkolnych. Bardzo szybko zakochałam się w tym sporcie. Nie pamiętam dokładnie swoich pierwszych łyżew. Wiem tylko, że wtedy były to rzeczy luksusowe, więc pewnie miałam jakąś za dużą parę, do której trzeba było coś włożyć w czubek, żeby lepiej pasowały. Dopiero w trzeciej czy czwartej klasie mama kupiła mi moje pierwsze prawdziwe łyżwy figurowe. Od tego momentu spędzałam na lodowisku całe popołudnia. Z przyjaciółką potrafiłyśmy jeździć po kilka godzin dziennie, niezależnie od pogody. Oczywiście były poobijane kolana, gonitwy po tafli, pierwsze młodzieńcze sympatie... Ale przede wszystkim – ogromna frajda. W pewnym momencie na naszym lodowisku pojawiła się pani, która jeździła zupełnie inaczej niż reszta – wykonywała figury, obracała się, robiła skoki. Z koleżanką podglądałyśmy ją z zachwytem i próbowałyśmy naśladować. Po latach łyżwiarstwa próbowałam nauczyć własną córkę.
Udało się?
- Okazało się też, że łyżwy bardzo jej się spodobały. Od tamtej pory regularnie chodziłyśmy na lodowisko, a ja z czasem zaczęłam się coraz bardziej angażować – nie tylko jako mama, ale też jako instruktorka. Wkrótce pojawiły się pierwsze pokazy, jeszcze nie zawody, ale już występy przed publicznością. Po kilku latach wspólnej nauki i zaangażowania w życie szkółki zaczęły się także pierwsze starty w zawodach. Naturalnie włączyłam się w działalność klubu łyżwiarskiego w Lublinie. Pełniłam funkcję w zarządzie i komisji rewizyjnej, co sprawiło, że poznałam łyżwiarstwo od podszewki. Ponieważ coraz częściej słyszałam pytania, czy jestem instruktorką, postanowiłam zrobić kurs instruktorski. Od lat uczę dzieci i dorosłych w klubie sportowym w Lublinie – zarówno podstaw jazdy, jak i bardziej zaawansowanych elementów. Praca z ludźmi daje mi ogromną satysfakcję. Prowadziłam także zajęcia ze studentami, więc doświadczenie pedagogiczne bardzo przydało się na lodzie. Z czasem moja pasja stała się więc drugą pracą.
To chyba najlepsze, co może się przydarzyć. Powie pani coś więcej o swoim najnowszym projekcie?
- Od pewnego czasu dojrzewa też we mnie pomysł stworzenia publikacji o historii lubelskiego łyżwiarstwa. Chciałabym zebrać wspomnienia i materiały od czasów przedwojennych, kiedy na Rusałce (później przy ul Okopowej, czy Grottgera) odbywały się ślizgawki, aż po współczesność. Mam już część archiwalnych zdjęć i prowadzę rozmowy z osobami, które pamiętają początki lodowisk w Lublinie, w tym Globus czy Lubliniankę. To moje małe marzenie – zachować tę historię, zanim zniknie z pamięci osób, które ją tworzyły. Kiedyś zimy były mroźne i lodowiska znajdowały się niemal przy każdej szkole. Dziś to już rzadkość, dlatego tak ważne jest, by pokazywać, że sport ten nadal może łączyć ludzi i dawać radość.
Wydaje się to szczególnie istotne w epoce smartfonów i zaburzeń psychicznych.
- Moim zdaniem lodowiska pełnią ważną funkcję społeczną. Aktywność zimowa przeciwdziała bezczynności, wspiera zdrowie fizyczne psychiczne młodzieży, daje alternatywę dla złych nawyków i w naturalny sposób kształtuje charakter. Sport indywidualny, taki jak łyżwiarstwo figurowe, rozwija poczucie własnej wartości, wytrwałość i samodyscyplinę. Moim celem jest dzielenie się tym doświadczeniem, zachęcanie do aktywności i pokazywanie, że niezależnie od wieku każdy może rozpocząć swoją przygodę z łyżwami i czerpać radość z jazdy.
