Rozmowa z dr Michałem Wallnerem z Wydziału Politologii i Dziennikarstwa Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
• Ostatnie sondaże wyborcze wskazują na rosnące zainteresowanie Polaków udziałem w nadchodzących wyborach parlamentarnych. Czy rzeczywiście możemy spodziewać się frekwencyjnego rekordu?
– W Polsce więcej wyborców głosuje z reguły w wyborach prezydenckich niż parlamentarnych. Rywalizacja w wyborach prezydenckich jest bardziej spersonalizowana, a przez to czytelniejsza dla wyborców. W wyborach do Sejmu i Senatu frekwencja powyżej 50 proc. uprawnionych do głosowania może już być uznana za sukces. W III RP zdarzyło się to tylko kilka razy. Nie licząc specyficznych wyborów kontraktowych z 1989 roku, taka sytuacja zaistniała jeszcze w wyborach z 1993, 2007, 2015 oraz 2019 roku. Obecnie są pewne przesłanki, na podstawie których można przypuszczać, że w nadchodzących wyborach weźmie udział więcej niż połowa uprawnionych do głosowania obywateli. Mam na myśli wysoką frekwencję wyborczą w poprzednich wyborach parlamentarnych (ponad 60 proc. w 2019 roku) oraz niektóre sondaże opinii publicznej. Należy jednak pamiętać, że deklaracje ankietowanych nie muszą przełożyć się na faktyczny udział w wyborach.
• Z czego to wynika?
– Na sondaże opinii publicznej i deklarowaną chęć udziału w wyborach powinniśmy patrzeć ostrożnie. To są jednak tylko deklaracje, które zostaną zweryfikowane 15 października. A skąd wysokie zainteresowanie partycypacją wyborczą? Czynników jest wiele. Znajdujemy się na finiszu kampanii wyborczej, mniej więcej na tydzień przed głosowaniem. Temat wyborów jest stale obecny w mediach, komitety wyborcze prowadzą bardzo intensywną agitację, o wyborach rozmawia się dosłownie wszędzie: w domach, zakładach pracy, na ulicy. Niemal na każdym rogu, przynajmniej u nas w Lublinie, widzimy billboardy z wizerunkiem polityków. Do uczestnictwa w wyborach zachęcają popularni piosenkarze na swoich koncertach, znani artyści. Z drugiej strony, liderzy partii politycznych – przede wszystkim tych największych – starają się nas przekonać, że nadchodzące wybory będą „najważniejszymi wyborami od 1989 roku”, że stawką tych wyborów jest bezpieczeństwo Polaków, wolność, demokracja, praworządność. W wyższe tony już chyba nie da się uderzyć. Poza tym należy pamiętać o kontekście, w jakim te wybory się odbywają. Wojna na Ukrainie, ciągły napór migrantów na polską granicę ze strony Białorusi, kolejne pomysły unijne związane z relokacją uchodźców, wciąż wysoka inflacja, gorące spory ideologiczne i silna polaryzacja polityczna w Polsce. To czynniki, które – moim zdaniem – będą działać profrekwencyjnie.
• Nawet zakładając, że tegoroczna frekwencja przekroczy 60 proc., to wciąż ponad jedna trzecia obywateli nie chce uczestniczyć w procesie wyborczym. Dlaczego?
– Tu również nie ma prostej odpowiedzi. Część obywateli jest z pewnością zmęczona przedłużającą się „wojną polsko-polską”, czuje niechęć do polityki i polityków, nie ufa im. Inni z kolei nie idą do urn, bo nie wierzą, że ich głos może cokolwiek zmienić. Są też tacy, którzy deklarują, że po prostu nie interesują się polityką i nie obchodzi ich to, kto będzie w Polsce rządził.
• Według sondaży grono niezdecydowanych wyborców to ok. 1-2 proc. Czy ostatni tydzień kampanii wyborczej politycy powinni poświęcić na pozyskanie właśnie tego elektoratu? To jest grupa, która może coś zmienić?
– Oczywiście, może się tak zdarzyć. Wyobraźmy sobie sytuację, że koalicyjny komitet wyborczy nie przekracza progu wyborczego 8 proc., uzyskując wynik nieznacznie poniżej tej wielkości. Wtedy obowiązująca w Polsce formuła przeliczania głosów na mandaty (metoda D’Hondta), będzie najmocniej premiować najsilniejszą partię. To był klucz do samodzielnych rządów Prawa i Sprawiedliwości po wyborach parlamentarnych w 2015 roku.
• Dlaczego zatem warto iść na wybory?
– Nie głosując rezygnujemy z ważnego prawa, jakim jest w demokracji decydowanie o losach własnej wspólnoty, narodu. W demokracji przedstawicielskiej, jaką jest Polska, wybory, a nie instrumenty demokracji bezpośredniej (np. referendum) są podstawowym instrumentem wyrażania przez naród, czyli suwerena, swojej woli. Korzystajmy z tego prawa i – w istocie – przywileju, pamiętając o tym, że duża część ludności świata może tylko o tym marzyć. Nie trzeba szukać daleko, wystarczy spojrzeć na Białoruś czy Rosję.