
Rozmowa z Adrianem Nadolskim, modelem z Łukowa i uczestnikiem czwartej edycji Big Brothera.

- Od castingu w Lublinie, na który przyjechałem ze swojego Łukowa. To było w czerwcu ubiegłego roku. Przeszedłem pomyślnie cztery etapy. Potem był półfinał w Warszawie i finał w Warszawie. I 2 września minionego roku zamieszkałem w Domu Wielkiego Brata na wrocławskich Bielanach.
Trudno było tam żyć?
- Dosyć. Trzeba było się przestawić na zupełnie inne życie. Egzystowanie w zamknięciu z dwunastoma obcymi ludźmi pod okiem kamer to nie jest coś zupełnie normalnego. Każdy mieszkaniec inny, nikt nie spija sobie z kieliszka. Mam ochotę odpocząć, ale nie mogę, bo ktoś śpiewa, ktoś inny krzyczy albo dwie osoby się kłócą. Więc choć z pozoru nie działo się tam nic nadzwyczajnego, to koncentracja tych ludzkich odruchów, zachowań i emocji była czymś trudnym do wytrzymania.
Ale to chyba nie wszystko. Czymś najbardziej nienormalnym i zarazem istotą tego reality show jest przecież eliminacja kolejnych uczestników poprzez głosowania.
- No, tak. Ale to zasada show, która jest oczywista dla każdego, kto startuje w castingu. Taka jest formuła Big Brothera i tu zaskoczenia nie było.
Szybko stałeś się obiektem zainteresowania wielu mediów. O tobie chyba najwięcej się rozpisywano.
- Jak wiadomo najlepiej sprzedają się skandale. A ja jako osoba metroseksualna świetnie się do tego nadawałem.
- Dbająca o swój wygląd, świadomie kreująca swój styl. Ubierająca się niebanalnie i odważnie.
Czyli w twoim przypadku…
- Potrafię zakładać wielkie krzyże, dekolty. Lubię żywe, jasne kolory. Róż nie jest mi obcy. Chodzę do solarium, na siłownię. Dbam o włosy, mam zawsze dopracowaną fryzurę.
I to wszystko jest takie bulwersujące?
- Widać na tyle odbiega od stereotypu polskiego faceta, że daje nawet podstawy do rozważań o preferencjach płciowych.
Sklasyfikowano cię jako geja?
- Tak. Uczestnicy Big Brothera mówili o mnie pedał i tym podobnie. A ja nie jestem homoseksualistą.
Może trzeba było wejść w tę rolę? W końcu cały ten show jest w dużym stopniu grą
- Ja jestem bardzo otwartym człowiekiem, lubię trochę prowokować. Ale mam jednak takie sfery intymności, którymi nie chce grać.
Rozumiem, że masz niesmak po Big Brotherze.
- W jakimś sensie na pewno. Ale też doświadczyłem ludzkiej życzliwości. Wielu widzów stanęło po mojej stronie. Przychodziły listy w mojej obronie. Powstały moje fan cluby.
Serio? Miałeś fan cluby?
- Mam trzy fan cluby do dzisiaj.
Nie dziwi cię to, że ktoś zakłada fan club faceta, który osiągnął w życiu tyle, że był przez kilka miesięcy w jakimś show?
- Szczerze mówiąc, nie. Gdyby to się stało w wyniku mojego udziału w czymś w rodzaju "Idola” czy "Tańca na lodzie” pewnie byłbym zaskoczony. Bo tam sprzedaje się tylko umiejętności. Widzowie raczej nie poznają głębiej osobowości uczestników, ich charakteru, zasad. A w Big Brotherze właśnie te rzeczy są eksponowane i decydujące. Dlatego nietrudno mi sobie wyobrazić, że ktoś przed telewizorem może się utożsamiać, czy przynajmniej sympatyzować z jakimś uczestnikiem reality show do tego stopnia, że zakłada jego fan club.
Często kontaktujesz się z tymi fan clubami?
- Byłem niedawno na osiemnastych urodzinach dziewczyny z Gdyni, która prowadzi mój fan club. Jest poważnie chora, ma schorzenie kręgosłupa. Nie może podnieść nawet siatki z niewielkimi zakupami. Od trzech lat czeka na operację. Jeszcze dwa lata i nie będzie szans na wyleczenie. Będzie skazana na wózek inwalidzki. Chcę jej pomóc, wykorzystując swoją medialność, popularność.
Czyli coś pozytywnego może wyniknąć z twojego udziału w Big Brotherze.
- No, właśnie. Ale udział w tym show dał mi przede wszystkim siłę psychiczną. Bardzo mnie wzmocnił.
- Oczywiście. Na zasadzie: co cię nie zabije, to cię wzmocni.
Kobiety pozytywnie reagują na metroseksualnego faceta?
- Zależy gdzie i jakie. W dużych miastach na pewno coraz więcej kobiet woli mężczyzn o wyrafinowanym stylu i zadbanych. Takich, którzy nie tylko ładnie pachną, ale także mają opaloną skórę i wystylizowaną fryzurę oraz niebanalne ubranie.
Jak zostałeś przyjęty po powrocie w rodzinne strony?
- Przez pierwsze dwa-trzy tygodnie ludzie gapili się na mnie jak na dwugłową krowę. Czułem się zatem nie najlepiej. Moi znajomi mieli opory przed pokazywaniem się ze mną, bo trudno było im wytrzymać to oglądanie się za mną. Na pasterce ksiądz tak się na mnie zapatrzył, że opłatek podał mi nie do ust, tylko na klatkę piersiową.
Próbujesz wykorzystać showbiznesowo ogólnopolską popularność?
- Dzieją się ciekawe rzeczy. Wystąpiłem z dziewczynami z Queens w eurowizyjnym klipie "I Say My Body”. Nagrałem też piosenkę z zespołem Eteksor, okrzykniętym przez portale internetowe polskim Roxette. Pewna firma poprosiła mnie o zaprojektowanie własnego kubka. I ten mój firmowy kubek był sprzedawany na allegro.pl. Ale przede wszystkim po Big Brotherze mam więcej propozycji w modelingu.
- Tak, zajmuję się tym od czterech lat. Zaczynałem od sesji zdjęciowych. Potem był pokaz garniturów firmy Transpol z rejonu siedleckiego. Brałem udział w pokazach firm Top Secret i Reserved. Ostatnio obnosiłem kreacje dwóch projektantek na Prowokacjach.
Jak widzisz swoją przyszłość?
- Modeling traktuję raczej jako jedną z przygód. Udział w Big Brotherze dał mi popularność, dzięki której mogę popróbować różnych rozrywek i zajęć. Pomóc sobie zarobkowo i innym charytatywnie. Karierę, czy generalnie przyszłość trzeba budować na mocnych podstawach - na wiedzy, na umiejętnościach. Teraz chcę przede wszystkim skończyć studia.
- Filologię polską na Akademii Podlaskiej w Siedlcach. Zawsze chciałem mieć szerokie horyzonty myślowe. A na tym kierunku można je wypracować między innymi dzięki czytaniu. Kocham mówić i kocham pisać. I tym chcę zarabiać na życie.