Rozmowa z prof. Haliną Kowalską-Pyłką, członkiem Komisji Etyki ds. Doświadczeń na Zwierzętach przy Uniwersytecie Medycznym w Lublinie.
– Nie będzie miła, ani przyjemna. Będzie dramatyczna tak, jak dramatyczne są losy zwierząt i ptaków szczególnie teraz, zimą.
Dlaczego zimą?
– Odpowiedź jest prosta. Dlatego, że zimą zwierzęta nie mają co jeść i jest im bardzo zimno. Tak zimno, że zamarzają. Każdego dnia dostaję sygnały o kotach, które zamarzają na lubelskich osiedlach. Podam przykład: na Czechowie zlikwidowano domki dla kotów, pozamykano okienka do piwnic. Dla kotów oznacza to śmierć. Na ulicy Sielankowej administracja poszła jeszcze dalej: przy śmietniku pojawił się zakaz karmienia zwierząt.
To jak te zwierzęta przeżywają zimę?
– Nie przeżywają. Albo żyją dzięki garstce ludzi, którzy spieszą im z pomocą. Ale te osoby są w mniejszości; wyśmiewane i szykanowane przez innych. Żeby nie narażać się na kpinę i agresję dokarmiają bezdomne zwierzęta w nocy lub nad ranem. Ostatnio jedna pani uderzyła smyczą karmicielkę kotów.
Jeśli miała smycz, to pewnie miała też psa. Skąd więc ta agresja?
– Owszem, miała psa. Ale nie podobało jej się dokarmianie kotów.
Może chodzi o to, że koty brudzą na klatkach i w piwnicach?
– Gdyby okienka do piwnic były uchylone, koty by nie brudziły. Wychodziłyby na zewnątrz. Dlatego działanie ludzi naprawdę często pozbawione jest logiki.
Ile osób w Lublinie dokarmia bezdomne koty?
– Ja współpracuję z grupą około 50 osób. To głównie starsze kobiety, emerytki, nie najlepiej sytuowane. Są też starsi mężczyźni i młode osoby, studenci. Naprawdę szeroki przekrój społeczny. Łączy ich to, że sami mają niewiele i tym "niewiele” dzielą się ze zwierzętami.
Mówi pani o kotach. A co dzieje się zimą z bezdomnymi psami?
– To oddzielny problem. W dużych miastach jest lepiej, a w mniejszych miasteczkach to po prostu tragedia. Tam władze w ogóle nie interesują się bezpańskimi psami, które pałętają się po ulicach. No a na wsiach to już szkoda mówić… Psy trzymane są na krótkich łańcuchach przy nieocieplanych budach. Bez ciepłego posiłku, z zamarzniętą w misce wodą. To powszechny widok w zimie na lubelskich wsiach. Cierpienie tych psów jest niewyobrażalne. To tak, jakby człowieka wystawić na siarczysty mróz bez jedzenia i picia, związać go tak, by nie mógł się ruszać i rozgrzać. I tak potrzymać go dzień lub dwa. Czy wobec takiego widoku przeszlibyśmy obojętnie?
Z tym też by pewnie różnie było.
– Ale widząc głodne, zaniedbane, maltretowane dziecko jednak reagujemy. Przynajmniej czujemy oburzenie, nie jest nam to obojętne. Bo przecież istotą naszego człowieczeństwa jest niesienie pomocy potrzebującym. Dlaczego jednak tę wartość odnosimy tylko wobec ludzi?
Uważa pani, że powinniśmy traktować zwierzęta jak ludzi?
– Tam, gdzie chodzi o zadawanie cierpienia zwierzętom, zdecydowanie musimy reagować tak, jak w przypadku ludzi. Zwierzę, tak samo jak człowiek, odczuwa ból, głód i pragnienie.
Znęcanie się nad zwierzętami jest karalne. Jak, pani zdaniem, jest to egzekwowane?
– Oj, bardzo różnie z tym jest. Niektórzy policjanci lekceważą zgłoszenia, inni spieszą z pomocą. Podobnie jest z urzędnikami. Więc tu wszystko też zależy nie od tego, kto jaki ma zawód, ale jakim kto jest człowiekiem, jaką ma wrażliwość. Wymienię choćby policjanta z I komisariatu w Lublinie, czy Witolda Gwardyńskiego ze SM Motor, na których zawsze mogę liczyć. A tych złych przykładów nie chcę wymieniać.
W 2000 roku założyła pani słynne stowarzyszenie Lubelski Animals, które przez lata pomagało zwierzętom. Przez nieporozumienia w zarządzie, sprawa Animals trafiła do sądu. Czy to oznacza, że pani przestała pomagać zwierzętom?
– Nie przestałam i nigdy nie przestanę niezależnie od tego co by się zdarzyło. Nawet nie mam szansy, żeby od tego uciec, ponieważ codziennie, niemal przez całą dobę, dzwonią do mnie ludzie z interwencjami w sprawie bezdomnych, porzuconych, maltretowanych, okaleczonych zwierząt. Wiele z nich udaje się doprowadzić do szczęśliwego finału, jak choćby naszą wspólną akcję w sprawie "łowcy kocich skórek” z Biłgoraja. Kupuję karmę, szukam sponsorów, wspieram ludzi, którzy zaangażowani są w pomoc czworonogom. Cały czas wierząc, że ma to głęboki sens i w ten sposób uwrażliwimy ludzi na los zwierząt.
Czy to nie jest trochę walka z wiatrakami?
– Ja naprawdę wierzę w ludzi. I takimi wspaniałymi ludźmi jestem otoczona. Oby ich było jak najwięcej.
Za tydzień święta. Czy pani wierzy, że w Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem?
– Do mnie, swoim wzrokiem, mówią każdego dnia. W ich oczach można zobaczyć i szczęście i cierpienie.