Przez kilka lat przychodnię przy ul. Centralnej nękał mężczyzna, który demolował ubikacje. Tym sposobem chciał przyciągnąć klientów, którzy zamiast płatnego szaletu jego żony, korzystali z darmowego w przychodni.
Dlatego postanowił wreszcie, że na własną rękę dopadnie drania. Kilkukrotnie w godzinach, w których zazwyczaj pojawiał się intruz, zaczajał się na niego w korytarzach przychodni. - Jednak, kiedy mnie widział, to rezygnował ze swoich akcji. Nie mogłem więc go złapać na gorącym uczynku - opowiada pan Józef. Jednak nareszcie udało się zaskoczyć dywersanta. Konserwator spotkał go w drzwiach ubikacji, kiedy ten z niej akurat wychodził. - Zatrzymałem go i sprawdziłem spłuczkę. Okazało się, że znowu jest zepsuta - relacjonuje. Mężczyźnie udało się wyszarpnąć i uciec, jednak pracownicy przychodni rozpoznali w nim męża kobiety, która prowadzi szalet miejski przy ul. Piłsudskiego.
Okazało się, że cała działalność dywersyjna mężczyzny miała zniechęcić klientów pobliskiego baru do korzystania z ubikacji w przychodni. Te są bezpłatne, a w szalecie znajdującym się po drugiej stronie ulicy trzeba już zapłacić 35 groszy. - My wiemy, kto przychodzi do lekarza, a kto tylko skorzystać z WC. Ale przecież nie będziemy ludziom tego bronić - mówi pan Józef.
Od momentu przyłapania wandala na gorącym uczynku, nie zdarzają się już awarie w ubikacjach puławskiej przychodni. Dywersanta kara jednak nie ominie. Mężczyzna odpowie za zniszczenie mienia. Pracownicy przychodni szacują swoje szkody aż na 20 tys. zł. Sprawę bada właśnie puławska policja.