- Rozpoczęła się zimowa sesja egzaminacyjna, dlatego chciałbym poruszyć pewien ważny, ale pomijany temat. Chodzi stosunek profesora do studenta - napisał do nas student pierwszego roku prawa na KUL.
Oczywiście dla reżysera wypowiedz ta ma charakter humorystyczny. Okazuje się jednak, że ten żart ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Dla osoby niestudiującej oczywistym jest, że uczelnie powstają po to, by kształcić ludzi, profesorowie zatrudnieni, by studentom wiedzę przekazywać i pomagać im ją doskonalić.
Jednak dla osoby znajdującej się wewnątrz tego chorego systemu nie jest to już takie oczywiste.
Większość wiedzy wymaganej na egzaminie student musi posiąść głównie w oparciu o książki. Wykłady (o ile do nich dojdzie, bo częstą praktyką jest, że profesor beż żadnej zapowiedzi nie zjawia się na wykładzie) prowadzone są często w sposób niezwykle monotonny, zniechęcający nawet najpilniejszych słuchaczy.
Niech ktoś z bardziej pożądających wiedzy, dopyta po zajęciach, czy doda swoje uwagi. Dla naszego profesora to doskonała okazja, by udowodnić wyższość i w drwiący sposób pokazać natrętowi jego miejsce.
Pytanie jednak czemu student jest gorszy? Czym zasłużył na traktowanie go jak gorszego? Czy tytuł naukowy zezwala patrzeć na innych z wyższością i pogardą? Czy fakt bycia doktorem, sprawia że w stosunku do osób mniej wykształconych można nie mieć żadnego szacunku? Nie! Otrzymując tytuł naukowy jest się zobowiązanym przekazywać swoją wiedzę, a także świecić przykładem.
Niestety, ale w dziś często okazuje się, że im dłuższy tytuł naukowy tym większa jest pogarda wobec innych.
Gdy nadchodzi sesja student uczy się dniami i nocami. Nie boi on się ogromu materiału, który ma do opanowania, ale właśnie profesora, który będzie go egzaminował. Jako student pierwszego roku, zanim sam przystąpiłem do swojego pierwszego egzaminu, nasłuchałem się wielu historii o człowieku, który zadecyduje o moim być, albo nie być na uczelni.
Wszystko czego się nasłuchałem wydawało mi się wręcz niemożliwe. Ale jednak:
Z pozytywnym nastawieniem stawiam się na egzamin z "Historii ustroju państw". Wchodzę do pokoju, gdzie nie dostaję nawet odpowiedzi na grzecznościowe "dzień dobry". Losuję kartkę z pytaniami, zaczynam odpowiadać, profesor nie jest w żadnym stopniu zainteresowany moją wypowiedzią. Bawi się telefonem, nie zwraca nawet uwagi na które pytanie obecnie odpowiadam, gdy kończę słyszę tylko pogardliwe "to koniec?". Dalej muszę czekać około godziny na wyniki. Jednym z zadań było opisanie założeń "Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela". Mówiąca między innymi o prawie do godności i równości wszystkich ludzi. Zaczynam się zastanawiać. Czy profesor, który przekazał mi wiedzę, stosował się do tych zasad?
Oczywiście, nie można zakładać że każdy profesor będzie właśnie taką osobą, o jakich mowa w mojej wypowiedzi. Wielu z nich to naprawdę miłe i godne naśladowania osoby. Dopóki znajdzie się choć jedna osoba traktująca studentów w ten sposób, dopóty można będzie mówić o problemie.
Mam nadzieję że ten list będzie choć małym krokiem do polepszenia sytuacji.
Gal Anonim