SP
Więc jestem trochę zaskoczony, że nowy album warszawskiej grupy bardzo mi się podoba.
Pozytywnie nastraja do niej estetyczna i pogodna okładka z parą nowożeńców, w tym chłopakiem w radosnym podskoku. A przecież nie zawsze płyty tej formacji miały dobrą oprawę plastyczną. Zawartość nie jest już tak optymistyczna. Ale momentami bywa zabawna. Na przykład „Marysia” to pierwszorzędna satyra na transpłciowe eksperymenty, w której podmiot liryczny rozpoznaje w chłopaku swoją pierwszą dziewczynę.
W większości z piętnastu piosenek Staszewski śpiewa o doniosłych, poważnych sprawach społeczno-politycznych. Jest tekst o zbiorowej niepamięci, jest przejmujący obraz uprzedmiotowienia człowieka w industrialnej rzeczywistości, jest antywojenny protest song. Są dwa krytyczne teksty o religii.
„Hurra!” zaskakuje dominacją piosenek w szybkich tempach, energetycznością, postpunkowym czadem, a zarazem pomysłowością kompozytorsko-aranżacyjną.