Capcom to świetnie znany producent gier konsolowych.
DMC 4 jest tego świetnym przykładem. A pierwsze, co rzuca się w oczy, to wysiłek twórców, by PC-towa konwersja była na jak najwyższym poziomie. To nie jest byle jak zrobiony port. Byle szybko i byle dużo zarobić. Tu się ktoś przyłożył, dzięki czemu warto się bliżej poznać z tą niby-platformową bijatyką.
Pomysł na serię DMC jest prosty: dobry bohater kontra nieprzeliczalne hordy piekielnych demonów. Pomysł na rozgrywkę również do skomplikowanych nie należy: walka, walka, walka…
W poprzednich częściach wszystko koncentrowało się wokół Dantego, którego prowadziliśmy od starcia, do starcia, korzystając po drodze z coraz ciekawszych i bardziej wymyślnych kombo. Do tego programiści dorzucili niezłe lokacje (gotyckie i ponure) i fantastycznie zaprojektowanych przeciwników.
Tym razem postanowili dodać nowa grywalną postać: Nero.
Po kolei jednak. Fabuła gry luźno łaczy się z poprzednimi częściami. Sparda (ojciec Dantego i Vergila) jest demonem, czczonym jako Legendarny Mroczny Rycerz przez Zakon Miecza. Do zakonu należą Święci Rycerze, których pewnego dnia dziesiątkuje… Dante. Tu na scenę wkracza wspomniany Nero z jednym zadaniem: dopaść zabójcę. A w drugiej części gry pokierujemy Dantem. Na szczęście twórcy pomyśleli o zróżnicowaniu stylów walki, dzięki czemu unikniemy powtarzania tego samego.
Nero wycina demony za pomocą miecza Red Queen i dwulufowego rewolweru Blue Rose. W zanadrzu ma jeszcze Devil Bringer swoją prawą rękę z zabójczymi zdolnościami. Dante ma zaś to, co zwykle: miecz Rebeliona, dwa pistolety Ivory i Ebony i przystosowanego do walki z demonami obrzyna. Nasi bohaterowie rozgrzewają się z każdym kolejnym ciosem. Na ekranie pojawia się licznik komba. Im wyżej go nabijemy, tym więcej wykupimy nowych umiejętności i kombosów. Świetny mechanizm na wciągnięcie gracza. Tym bardziej że w walkach postawiono na widowiskowość.
Coś takiego łatwo może znudzić gracza: tak w kółko iść i katrupić. A tu nie nudzi.
Brawa dla twórców.