Tak szybko przez ukraińską granicę przechodzi się tylko tutaj. Rzut oka w paszport, wymiana uprzejmości i już jesteśmy na pływającym wojskowym moście.
Dzięki temu zanim zabierzemy swoje rzeczy z samochodów mamy już transport nad Świtaź. To najgłębsze i jedno z największych ukraińskich jezior, letni kurort na Polesiu Wołyńskim.
Tatiana idzie z nami aż na drugi brzeg Bugu. Nawet nie próbujemy negocjować ceny. Za 27 km jazdy mamy zapłacić 15 zł od osoby. Zarobi ona, jej koleżanka i kilku kierowców.
Jest sobota, godz. 14. Zamienione na parkingi malownicze nadbużańskie łąki mogłyby pomieścić znacznie więcej samochodów. Na niektórych, jak parking VIP, tylko pojedyncze auta.
- Dziś jest więcej ludzi niż w czwartek i piątek, ale to wciąż o wiele mniej niż rok temu - mówi Tatiana. - Ci z Warszawy w tym roku nie przyjechali. Pewnie myślą, że u nas jest wojna. Wy ze wschodu wiecie, że na Wołyniu spokojnie, więc się nie baliście przyjechać.
Po drodze mijamy parasole z krzykliwą reklamą jednego z polskich browarów. W otoczeniu dzikiej przyrody rażą znacznie bardziej niż w miastach. Można tu uraczyć się grochówką i gulaszem z dziczyzny. Pod warunkiem, że ktoś lubi jeść do rytmu disco itechno.
Dalej kilka odpustowych straganów: zabawki, kapelusze, okulary słoneczne. Nieco dalej na trawie przycupnęła Ukrainka. Sprzedaje Polakom cukierki, na brak klientów raczej nie narzeka.
Jak się okaże za chwilę, Ukraińcy są znacznie bardziej przedsiębiorczy. Część handlowa po ich stronie to długi szpaler stoisk. Od wełnianych skarpet po małe spożywcze delikatesy (z przewagą wyrobów akcyzowych). Wieczorem, gdy na łąki opada mgła, ukraińscy drobni przedsiębiorcy zamiast zgłośnić muzykę, zapalają ogniska.
Tak szybko przez ukraińską granicę przechodzi się tylko tutaj. Rzut oka w paszport, wymiana uprzejmości i już jesteśmy na pływającym wojskowym moście. Mijamy służby graniczne obu państw. Ukraińcy nie tracą czasu, ci którzy mają wartę na moście, przy okazji łowią ryby. I pilnują, by nie robić zdjęć ich kontroli paszportowej.
Tuż za przejściem czekają handlarze walutą. Styl wakacyjny: goła klata, krzyżyk na łańcuszku, w garści zwitek banknotów. Gdy orientują się, że idziemy z Ukrainką, próbują "pomóc”. - Ona wam sprzeda po 40, a u mnie macie po 35 - przekonuje jeden z nich. Kurs hrywny w polskim kantorze to 28 groszy. Ale w sobotę we Włodawie ukraińskiej waluty kupić już się nie dało.
Nasza przewodniczka odzywa się dopiero, gdy odchodzimy kawałek.
- Nie wierzcie mu, ja was nie oszukuję - zapewnia. - Jest zawistny, że w kilku rzeczach robię, i w walucie, i w transporcie. Ale do mężczyzny by się tak nie odezwał. Do kobiety się nie boi. W zeszłym roku koleżanka Polaków nad Świtaź woziła, to jej koła przebili - opowiada.
Tyle ład w jednym miejscu nie widziałam już dawno, ale wsiadamy do lanosa. - Miał być mercedes, ale będzie lanos - uśmiecha się Ukrainka. Macha na pożegnanie i szybko wraca na polską stronę. Oprócz nas wysłała dziś nad Świtaź jeszcze tylko jedną polską grupę.
To niecałe 30 kilometrów, ale nasza średnia prędkość to 30 km/godz. Na szybciej nawierzchnia nie pozwala. Jedziemy i w duchu współczujemy wszystkim mijanym po drodze rowerzystom. Nasz kierowca zrobi dziś jeszcze dwa takie kursy. Na co dzień jest pogranicznikiem. Mówi, że zarabia 2,5 tys. hrywien.
- To dużo? - pytamy.
- Za mało - odpowiada.
Jezioro tętni turystycznym życiem. Trawiasta plaża, stragany z chińskim "rękodziełem”, ale też targ rybny i obwoźny handel domowej roboty pączkami. W sklepach kolejki po tańszy niż w Polsce alkohol i papierosy. Drobną resztę wydaje się tu cukierkami.
Wracamy tuż przed zamknięciem przejścia na pływającym moście. - A nie mogłoby tak być cały rok - to komentarze, które najczęściej słychać w krótkiej kolejce do odprawy. W drugą stronę Ukraińcy próbują przepchnąć na wózku silnik do ciągnika.
Nikt o nic nie pyta, nie kontroluje zawartości toreb i plecaków. Pytam o to młodego człowieka z plakietką służby porządkowej. Uśmiecha się tajemniczo.
- Kręci się po parkingach jeden człowiek. Patrzy, kto co pakuje do samochodu, spisuje numery i dzwoni do celników.
Rzeczywiście kilkaset metrów dalej mijamy patrol służby. Nas nie zatrzymują.
Europejskie Dni Dobrosąsiedztwa
W tym roku Europejskie Dni Dobrosąsiedztwa organizowane były już po raz jedenasty.
Od czwartku do niedzieli polskie Zbereże i ukraińskie Adamczuki, miejscowości leżące nad granicznym Bugiem, połączył most pontonowy. Przez cztery dni czynne było tymczasowe przejście graniczne dla pieszych i rowerzystów.
Imprezy Europejskich Dni Dobrosąsiedztwa przy granicy z Ukrainą na Lubelszczyźnie zaplanowano jeszcze 23 sierpnia w miejscowościach Kryłów i Krecziw, a 28 sierpnia w Korczminie i Stajiwce. Ostatnie tegoroczne Dni Dobrosąsiedztwa będą zorganizowane 6 i 7 września w Malhowicach na Podkarpaciu i w ukraińskich Niżankowicach. (PAP)