18 czerwca okaże się, czy radni zdecydują się na rozpisanie referendum w sprawie odwołania Adama Wasilewskiego ze stanowiska prezydenta Lublina. Projekt uchwały w tej sprawie trafił dziś do radnych.
Nieudzielenie absolutorium jest równoznaczne z rozpoczęciem inicjatywy przeprowadzenia referendum. Nie oznacza jednak, że referendum rozpisane zostanie "automatycznie”: wcześniej musi się na to zgodzić Rada Miasta.
Poparcie PO Wasilewski ma w kieszeni.
Decydująca dla wyników głosowania będzie postawa nieformalnej koalicji PiS i lewicy, która ma większość głosów w radzie. Jak zachowają się radni?
- Nie mogę mówić w imieniu klubu, bo takiego stanowiska jeszcze nie ma. A w swoim własnym? Budżet jest najgorzej wykonany w historii, ale poczekajmy na to, co powie prezydent - mówi Sylwester Tułajew, sekretarz klubu PiS.
- Nie podjęłam jeszcze decyzji, ale sądzę, że referendum nie będzie. Po pierwsze kosztowałoby 600 tys. zł. Po drugie: czy to cokolwiek realnie zmieni rok przed terminowymi wyborami? Następca miałby niecały rok na pracę, a i tak musiałby realizować budżet poprzednika. Więcej przeważa na nie - twierdzi Monika Wac, radna lewicy. - Ale gdyby to był początek kadencji lub jej połowa, to na pewno poparłabym referendum.
Radni będą musieli też zapoznać się z opinią Regionalnej Izby Obrachunkowej na temat kwietniowej uchwały. Opinia jest pozytywna, choć wcześniej RIO pozytywnie zaopiniowała wykonanie budżetu.
Jeśli radni zarządzą referendum, to o jego terminie zdecyduje komisarz wyborczy. Referendum jest ważne, jeśli bierze w nim udział 3/5 osób, które w drugiej turze wyborów prezydenta pobrały karty do głosowania. Było to 99670 osób.
To oznacza, że teraz do urn muszą pójść co najmniej 59802 osoby. Jeśli mieszkańcy obronią prezydenta, w Ratuszu nie zmieni się nic. Gdyby zaś Wasilewski przegrał głosowanie, wtedy władzę przejmie pełnomocnik premiera.
Rządzić będzie do czasu wyboru nowego prezydenta, który sprawowałby władzę jedynie do końca planowej kadencji Wasilewskiego.