W Lublinie działają nielegalne domy opieki społecznej. Wczoraj byliśmy w jednym z nich. Starsi i schorowani ludzie żyją w fatalnych warunkach. A każdego kosztuje to miesięcznie tysiąc złotych.
Skargi pensjonariuszy i ich rodzin dotarły aż do Najwyższej Izby Kontroli. - Wiemy, że dziesięć domów pomocy społecznej działa bez zezwolenia wojewody - mówi Wojciech Wadecki z lubelskiego oddziału NIK.
Lista zarzutów jest dłuższa: - Kradzieże, karmienie staruszków przeterminowaną żywnością - wylicza Zabielska. - Podczas kontroli zauważyliśmy też, że opiekunowie nieodpowiednio zwracają się do podopiecznych.
Ale niezadowoleni są nie tylko pensjonariusze. Pracownicy domów wyjawili kontrolerom, że muszą pracować po 16 godzin dziennie.
Mimo to wojewoda nie może zamknąć nielegalnych domów. - Nie mamy prawa - tłumaczy Monika Lipińska, zastępczyni dyrektora Wydziału Polityki Społecznej w LUW.
Urząd nałożył tylko kary na właścicieli - po 10 tys. złotych. A ci się odwołali. - Ministerstwo Pracy podtrzymało naszą decyzję. Dlatego poszli do sądu - mówi Lipińska. - O tym, co się dzieje w jednym z lubelskich domów, powiadomiliśmy także prokuraturę i sanepid. Postępowanie jest w toku.
Wczoraj sami sprawdziliśmy, jak wygląda dom, na który wpłynęły skargi. Osobie, która nas przyjęła, powiedzieliśmy, że chcemy umieścić w placówce krewnego w podeszłym wieku. - Mamy wolne pokoje - zapewniała pracownica. - I chętnie przyjmiemy kolejną osobę. Za tysiąc złotych miesięcznie.
Już przy wejściu uderzyła w nas fala nieprzyjemnych zapachów. Stromymi schodami weszliśmy na piętro do dość ciasnych i obskurnych pokoi. Nie upewniając się, czy ktoś jest w łazience, pracownica wprowadziła nas do środka, byśmy mogli obejrzeć zlew i ubikację. Nie przeszkadzało jej, że w środku była kobieta. Później zaprowadziła nas na balkon. Zarośnięty krzakami i z mało stabilną poręczą.
17 mieszkańcami opiekowały się dwie pracownice. Ciągle pokrzykiwały na starych, schorowanych ludzi. - Bo u nas taka domowa atmosfera panuje - przekonywała nas przewodniczka.