Biegające po ulicach dzikie zwierzęta znów niepokoją mieszkańców Lublina, zwłaszcza dzielnicy Sławin. Ratusz przekonuje, że próbuje schwytać dziki, ale nie jest to łatwe ze względu na ciepłą zimę. Dziki nie są zainteresowane karmą, która jest zostawiana przez ludzi jako przynęta w klatkach-pułapkach
Na dziki grasujące po mieście ponownie skarży się radny Stanisław Brzozowski (PiS), w którego dzielnicy, czyli na Sławinie, widać te zwierzęta dość często. – Wielokrotnie dochodziło już do kolizji drogowych spowodowanych przez przebiegające watahy dzików, które kończyły się w najlepszym wypadku zniszczeniem samochodów – pisze radny do prezydenta.
– Mój sąsiad był atakowany przez lochę, tylko miał szczęście, że znajdował się po przeciwnej stronie płotu oddzielającego jezdnię od chodnika. Innemu sąsiadowi dzik zabił psa – alarmuje radny i dodaje, że zwierzęta niszczą grządki. – Praktycznie nie ma możliwości uprawiania czegokolwiek, bo ogrody są systematycznie ryte.
Straż Miejska regularnie odbiera sygnały o biegających po Lublinie dzikach, nie tylko ze Sławina. – W tym roku mieliśmy już kilkanaście takich zgłoszeń – mówi Robert Gogola, rzecznik Straży Miejskiej. – Po dwa dostaliśmy z ul. Kosynierów, Poligonowej i Pliszczyńskiej. Po jednym z Goździkowej, Wawrzynowej, Turystycznej, Sławinkowskiej, Krochmalnej, Orzechowej, Rumiankowej i Poziomkowej.
Radny obawia się, że problem będzie narastał. – Kolejny rok przyniesie lawinowy rozrost populacji dzików – martwi się Brzozowski, którego zdaniem zwierzęta mogą być groźne dla ludzi. – Zbliża się czas rozrodu i szczególnie w tym okresie istnieje zagrożenie, ponieważ to właśnie lochy z młodymi są najbardziej niebezpieczne. Naprawdę nie chciałbym doczekać takiego momentu, że któryś z naszych mieszkańców zostanie zaatakowany przez dzika i dopiero wtedy będziemy reagować.
Ratusz zapewnia, że nie patrzy bezczynnie na spacery dzików po mieście. – Problem licznej populacji dzików na terenie Lublina był zgłaszany i konsultowany z Polskim Związkiem Łowieckim oraz Powiatowym Inspektoratem Weterynarii. Rekomendowaną przez oba podmioty formą ograniczenia nadmiernej populacji jest redukcyjny odłów zwierząt – informuje Monika Głazik z biura prasowego Ratusza.
Władze Lublina próbują złapać zwierzęta do dwóch klatek, które są do dyspozycji Urzędu Miasta. – Efekty odłowu dzików nie są zadowalające – przyznaje Głazik. – Głównymi przyczynami trudności jest wyjadanie rozsypanej zanęty przez stada ptactwa oraz pozostawianie przez mieszkańców śladów zapachowych w okolicy odłowni, zwłaszcza podczas spacerów z psami.
Nadzwyczajnie ciepła zima utrudnia schwytanie zwierząt, które nie muszą wcale interesować się przysmakami pozostawionymi w klatkach jako przynęta. – Z uwagi na brak śniegu mają stały dostęp do pokarmu – stwierdza Ratusz. – Dostrzegając wagę problemu, poszukujemy innych metod odłowu dzików.
Wiadomo już, że „inną metodą” nie będzie odstrzał. Urząd Miasta podkreśla, że nie zgadza się na to nawet Polski Związek Łowiecki. – W przypadku chybienia lub zrykoszetowania pocisku, możliwy jest postrzał osób znajdujących się w okolicy – wyjaśnia radnemu Artur Szymczyk, zastępca prezydenta i dodaje, że zasięg pocisku „może dochodzić nawet do kilku kilometrów”. Jak Ratusz chce przekonać zwierzęta do wchodzenia do klatek-pułapek? – Aktualnie wdrażamy nowe metody nęcenia dzików – odpisuje Szymczyk.