Wybrali za trudną trasę, nie mieli ubrań do wędrówki po górach. Pięciu harcerzy z Lublina nie dało rady wrócić z Beskidów do schroniska. Życie zawdzięczają ratownikom. Sprawę bada policja.
- Wybierając trasę trzeba uwzględnić pogodę i fizyczne możliwości grupy - mówi. - Droga, którą poszli harcerze z Lublina, była zbyt długa. Gdyby akcja ratownicza trwała dłużej, doszłoby do tragedii.
Ponaddwudziestoosobowa grupa nastolatków ze Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej wyjechała z Lublina w niedzielę. Nad gimnazjalistami czuwało czterech opiekunów. Zakwaterowali się w Szkole Podstawowej w Wisłoku Wielkim. W poniedziałek rano wyruszyli na szlak, pasmem Bukowiny. Wchodzili pod górę. Piątka harcerzy odłączyła się od grupy. Znikła kolegom z oczu. Kilka godzin później grupa bez problemów wróciła do szkoły. Około 19. zagubieni harcerze zadzwonili z telefonu komórkowego na policję. Wzywali pomocy.
Na poszukiwania wyruszyli goprowcy, straż graniczna i policja - kilkadziesiąt osób.
- Nie mogliśmy nawiązać kontaktu z harcerzami, bo zeszli poza zasięg telefonów - mówi Kopka. - Około godziny 23. straż graniczna na skuterze wpadła na ich ślad. Pół kilometra od tego miejsca znalazła wyczerpanych i zmarzniętych harcerzy.
Według Kopki opiekunowie dzieci popełnili błąd, pozwalając na to, żeby harcerze podzielili się na dwie grupy.
- Zostałem z tyłu z czterema chłopcami, którzy nie nadążali - tłumaczy Marek Karczmarz, opiekun. - To dlatego grupa się rozdzieliła. Potem postanowiliśmy wracać krótszą drogą niż pozostali.
Karczmarz tłumaczy, że wezwał pomoc, bo jeden z chłopców już nie mógł iść. Próbowali rozpalić ognisko, ale zapałki namokły.
- Harcerze byli dobrze wyposażeni - uważa ich opiekun, Tomasz Mędrek. - Wszyscy mieli górskie buty za kostki. Nie wypuściłbym ich w adidasach w śnieg po kolana.
Innego zdania są ratownicy.
- Harcerze zbyt wiele godzin musieli wytrzymać w ubraniach, które nie nadają się do górskich wędrówek - twierdzi Kopka.
Opiekunowie nie zamierzają odsyłać grupy do Lublina. Zimowisko ma potrwać do piątku - jeśli pozwoli na to kuratorium oświaty.
- Nikt nie zarejestrował u nas tego zimowiska - mówi Krystyna Błotnicka z kuratorium w Rzeszowie. - Wysłaliśmy tam wizytatora. Albo nakażemy obóz zalegalizować, albo zlikwidować.
Konrad Konefał, komendant lubelskiej chorągwi ZHR uważa, że wyjazd był legalny. - Do pięciu dni to jest biwak i nie potrzeba go zgłaszać - mówi.
Sprawą zajęła się policja. - Zastanawiamy się nad wszczęciem postępowania w sprawie odpowiedzialności opiekunów harcerzy - mówi Katarzyna Wójtowicz z Powiatowej Komendy Policji w Sanoku.