Około 7 milionów złotych musi oddać Lublin kierowcom, którzy przepłacili za kartę sprowadzonego z zagranicy pojazdu. Sprawa ciągnie się już kilka lat, a miasto ani myśli zwracać tych pieniędzy.
Nie spodobało się to Piotrowi Kawali z Jaworzna, który złożył skargę do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Ten przyznał mu rację. Potwierdził to także wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 2006 r. W efekcie, rozporządzenie ministerstwa uchylono, a cenę karty pojazdu ustalono na 75 zł.
Problem w tym, że Lublin zdążył pobrać 500-złotową opłatę od 15 tysięcy osób.
– Przychody miasta z tego tytułu wyniosły od 6,5 do 7 milionów złotych – mówi Roman Gołębiowski, kierownik Referatu Rejestracji i Oznaczenia Pojazdów w Wydziale Komunikacji UM Lublin.
Każdej z tych 15 tysięcy osób miasto powinno zwrócić 425 zł różnicy. Sprawa jednak nie jest prosta. – Tak olbrzymia kwota może zawalić budżet miasta. Każdy wniosek o zwrot nadpłaty magistrat odrzuca. Pozostaje długotrwała droga sądowa – mówi Andrzej Kościelniak, mieszkaniec Lublina, który zapłacił 500 złotych za kartę pojazdu.
Sprawa nabrała charakteru politycznego. Jeszcze w czerwcu 2009 roku przewodniczący Rady Miasta Piotr Kowalczyk (PiS) napisał interpelację do prezydenta Adama Wasilewskiego (PO). Zaapelował o zwrot nadpłat, bez niepotrzebnego wodzenia się po sądach.
– Uważamy, że prezydent powinien te pieniądze oddać, skoro Trybunał Konstytucyjny uznał, że pobierane są niesłusznie – argumentował radny. Ratusz ani myślał jednak o tym. – To nie będzie takie proste, bo nie mamy takich pieniędzy – odpowiadał Adam Wasilewski, ówczesny prezydent Lublina.
Tymczasem, Ratusz zasłania się prawem. – Nie ma jednolitego orzecznictwa w tych sprawach. Nie ma także podstawy prawnej, aby te pieniądze wypłacać niejako z automatu, każdemu, kto się zgłosi. Możemy to zrobić dopiero po wyroku sądu w konkretnej sprawie – mówi Katarzyna Mieczkowska-Czerniak, rzecznik prasowy prezydenta Lublina.
Tymczasem, są w Polsce miasta, które bez sądu oddają pieniądze. Tak jest w Jastrzębiu-Zdroju czy Jaworznie.