Zainwestował życiowe oszczędności. Ale dziś nie ma ani nowego mieszkania, ani pieniędzy.
Pan Roman, nauczyciel, postanowił kupić mieszkanie w wieżowcu Sunhill na lubelskim LSM. Podpisał z deweloperem, firmą Antar, notarialną umowę przedwstępną. Wpłacił całość należności, ponad 200 tys. zł za lokal o powierzchni 43 mkw.
W 2009 roku deweloper znalazł się jednak na skraju upadłości. Rok później inwestycję przejęło stowarzyszenie założone przez klientów Antaru. Był to wówczas jedyny sposób na dokończenie budowy i uchronienie inwestycji przed syndykiem. Do stowarzyszenia przystąpiła większość poszkodowanych przez Antar. Dopłacili po kilkaset zł za mkw. mieszkania i wznowili budowę.
– Nie zgodziliśmy się na dopłaty, bo mieliśmy w umowie zagwarantowaną cenę. Zapłaciliśmy też całą należność – mówi Paweł, syn poszkodowanego klienta Antaru. – Pisma ze stowarzyszenia nie były przez nikogo podpisane. Widniał tam za to numer konta. Uznaliśmy, że dopłacanie do niepewnej inwestycji jest zbyt ryzykowne, a nasze interesy i tak są chronione.
W maju ub. roku Stowarzyszenie Mieszkańców Sunhill poinformowało pana Romana, że przejęło udziały w inwestycji razem ze zobowiązaniami wobec dawnych klientów Antaru. Stowarzyszenie w specjalnym piśmie zapowiedziało, że sprzeda mieszkania klientom lub zwróci im pieniądze.
W kolejnym akapicie czytamy jednak, że zwrot funduszy może okazać się niemożliwy. Wszystko przez długi, które Antar miał zataić, przekazując inwestycję.
W tej chwili stowarzyszenie oferuje na wolnym rynku 6 lokali. Z uzyskanych w ten sposób pieniędzy chce spłacić długi nieuczciwego dewelopera. O zwrocie mieszkań osobom, które nie przystąpiły do organizacji, nie ma mowy.
– Uniemożliwia to uchwała walnego zgromadzenia. Uznano, że nie będziemy regulować należności w ten sposób – mówi Arkadiusz Liszcz, prezes zarządu SM Sunhill. – Sukcesywnie spłacamy hipotekę i inne zobowiązania. Zamierzamy też oddać pieniądze dawnym klientom Antaru.
Nie wiadomo jednak, kiedy. Według władz SM Sunhill, klienci sami doprowadzili się do patowej sytuacji. – Mogli zaryzykować i wejść do stowarzyszenia. Obiecali też uiścić stosowną dopłatę, ale tego nie zrobili – dodaje Liszcz. – Przez rok czekaliśmy z wprowadzeniem ich mieszkania do oferty. Potrzebujemy pieniędzy na spłatę zobowiązań. Jeśli mamy bronić interesów ponad 120 osób albo jednej, to wybór jest oczywisty.
Dawni klienci Antaru starają się jeszcze o porozumienie ze stowarzyszeniem. Obawiają się, że nigdy nie odzyskają pieniędzy. Jeśli nie dojdzie do kompromisu, sprawa trafi do sądu.