W sklepach Jysk trwa referendum strajkowe. Rozmowy z firmą nie przyniosły oczekiwanego porozumienia. Spółka nie zgadza się na podwyżki, których domagają się pracownicy.
– To chyba pierwsza taka akcja w Polsce – mówi Przemysław Kowalski, przewodniczący NSZZ "Solidarność” w Jysk. – Nie było innego wyjścia. Firma nie udostępniła nam listy pracowników. Poza tym jesteśmy rozproszeni po całym kraju. Internet znacznie ułatwi przeprowadzenie głosowania.
By referendum było ważne, zagłosować musi ok. 750 pracowników. Większość z tych, którzy oddali już swój głos, opowiada się za strajkiem.
– Domagamy się 40-procentowych podwyżek pensji – mówi Kowalski. I dodaje: – Po przeliczeniu na konkretne kwoty to nie tak dużo. Od 2008 r. nie było żadnych podwyżek. Zarabiamy niewiele, a sklepy Jysk przynoszą zyski. Przeciętna pensja pracownika z kilkuletnim stażem to ok. 1600 zł brutto.
Związkowcy weszli w spór zbiorowy z firmą. Negocjacje nie przyniosły żadnych rezultatów. Teraz ma pomóc mediator, wyznaczony przez Ministra Pracy.
– Co z tego, skoro firma unika spotkania – dodaje Kowalski. – Kiedy już zostało wyznaczone, złożyli wniosek o zmianę miejsca. Przeciągają sprawę zamiast usiąść do rozmów. Dla nas strajk to ostateczność. Chcemy kompromisu.
Jysk nie komentuje strajkowych planów załogi. Według przedstawicieli spółki, ogłaszanie referendum jest przedwczesne, bo trwa etap mediacji. Ale nie ukrywają też że, spełnienie żądań związkowców jest nierealne.
– Zważywszy na ubiegłoroczny wynik finansowy, firmy nie stać na podwyżki wynagrodzeń – mówi Ewa Mroczek, dyrektor HR w Jysk Polska. – Żądanie 40 proc. podwyżek dla wszystkich pracowników spółki nie zostało w jakikolwiek sposób uzasadnione merytorycznie przez stroną związkową.
Przedstawiciele Jysk dodają, że podwyżki płac, oznaczałyby likwidację miejsc pracy. Władze spółki podkreślają też, że pensje załogi lokują się w średniej krajowej.