Nawet, gdyby na sąsiedniej ulicy ktoś potrzebował pomocy, radiowóz nawet nie drgnie. Bo patrol musi ochraniać turystów z Izraela. Przyjezdni z innych krajów mogą tylko pomarzyć o takiej obstawie. Ale takie są przepisy. Policja ma ich dość.
Za każdym razem, gdy na Majdanek w Lublinie jedzie grupa Żydów, już sporo wcześniej ustawia się tam radiowóz. - Na miejscu musimy być godzinę, dwie przed przyjazdem wycieczki. I od tej pory jesteśmy nietykalni. Nawet gdyby działo się coś poważnego, nie można nas wysłać w inne miejsce, choćbyśmy byli najbliżej miejsca takiego zdarzenia - opowiada jeden z lubelskich policjantów, proszący o zachowanie anonimowości. - Efekt jest taki, że ludzie muszą dłużej czekać na interwencję. A my stoimy.
Rzecznik policji nie widzi problemu. - Każdy radiowóz ma określone zadania. I jeśli jakiś patrol musi pozostać na miejscu, wtedy dyżurny ma wysłać na interwencję inny. Ale w tym nie ma nic dziwnego - tłumaczy Wójtowicz.
Na tym ochrona się nie kończy. Policjanci często sprawdzają też pokoje hotelowe, w których mają nocować goście z Izraela. Zajmują się tym ekipy pirotechników. Dyskretnie, by nie wzbudzać sensacji przeczesują pomieszczenia. - Dopiero wtedy wpuszczana jest wycieczka. A później musimy przez cały czas siedzieć przy wyjściu i pilnować, kto wchodzi i kto wychodzi. Tak mijają godziny - narzeka funkcjonariusz lubelskiej policji.
Skąd te zabezpieczenia? Nie tylko z obawy o ataki na Żydów, ale też z chęci uniknięcia antysemickich incydentów. Tak stało się sześć lat temu w Lublinie, podczas Marszu Żywych. Obok jego uczestników krążył polonez z obrażającymi Żydów hasłami. Incydent nie umknął uwadze posła do izraelskiego parlamentu, Abrahama Herszona, który o wszystkim opowiedział w izraelskim radiu. Właściciel poloneza stanął przed sądem i został skazany na pół roku więzienia w zawieszeniu.
Inni turyści o takiej ochronie mogą tylko pomarzyć. Na długo wizytę w Lublinie zapamięta grupa Japończyków, którzy w miniony weekend padli ofiarą rozboju. Policyjnego radiowozu doczekali się po godzinie, bo nie działały numery alarmowe policji: 112 i 997. Opiekująca się turystami przewodniczka nie wypatrzyła na Starym Mieście żadnego policyjnego patrolu.