Chłop spod Lublina trafił w 1953 r. do więzienia za wydanie Niemcom dwóch żołnierzy Armii Czerwonej. Jego rodzina uważa teraz, że był represjonowany za działalność niepodległościową.
Takich spraw było najwięcej w latach 90. Ci, którzy byli skazywani w latach 1944–1989 za walkę w komunizmem, występowali najpierw o unieważnienie takich orzeczeń, a potem o odszkodowania za wyrządzone krzywdy. Mogli to zrobić również ich spadkobiercy. Pozwy składali członkowie organizacji podziemnych – ścigani i skazywani za to, że wystąpili przeciw komunistom. Dawała im do tego prawo ustawa "o uznaniu za nieważne orzeczeń wydanych wobec osób represjonowanych na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego”.
Na te same przepisy powołuje się rodzina Stanisława O., chłopa spod Lublina. W marcu 1953 roku został on skazany przez ówczesny Sąd Wojewódzki w Lublinie na 5,5 roku więzienia i trzyletni okres utraty praw obywatelskich za współpracę z Niemcami.
W 1943 roku wydał żandarmom niemieckim dwóch żołnierzy Armii Czerwonej. Pełnił wówczas wartę tzw. straży obywatelskiej. W nocy we wsi pojawili się dwaj żołnierze Armii Czerwonej, którzy uciekli z obozu jenieckiego. "Strażnicy” zaprowadzili ich do sołtysa, który kazał ich zawieźć furmanką na posterunek policji niemieckiej. Wśród eskorty był właśnie Stanisław O.
Unieważnienie wyroku po latach
Sąd Okręgowy w Lublinie ściągnął dokumenty, które zachowały się do tej pory. I na unieważnienie wyroku się nie zgodził.
– Sąd uznał, że mężczyzna został skazany za przestępstwo, które w żadnej mierze nie miało jakiegokolwiek związku z działalnością na rzecz niepodległego bytu państwa polskiego, bo takiej działalności nie prowadził – mówi Artur Ozimek, rzecznik Sądu Okręgowego w Lublinie.
Sprawa nie jest jeszcze rozstrzygnięta. Rodzina rolnika nie dała za wygraną. Odwołała się do Sądu Apelacyjnego w Lublinie. Jego dzieci twierdzą, że nie był zbrodniarzem wojennym, bo nikogo nie zabił. Walczył z Niemcami, a po wojnie był zwolennikiem PSL i Stanisława Mikołajczyka.