W hali na piętrze stoi kilka rajdowych lancerów. Kilka na "kobyłkach”, po ciężkich dzwonach, jest w trakcie odbudowy. Inne w ciszy czekają na odpalenie. – Przygotowywanie samochodów do rajdów jest równie pasjonujące, jak same starty – twierdzi Wiesław Stec z Urzędowa
Z rajdów do rajdów
Historia rajdowa Wiesława Steca jest porozkładana na kominku i po całym domu. Puchary, plakiety, medale lśnią w promieniach zimowego słońca wpadającego przez okna rodzinnego domu, który – jakżeby inaczej – jest nad warsztatem. – Teraz to pewnie postawiłbym chałupę w innym miejscu – śmieje się Stec.
Mechanika samochodowa zawsze była pasją Wiesława Steca. Z niej wyrósł, poszedł do sportu. A teraz, kiedy kierownicę przejął syn Mariusz, senior Stec z sukcesami zapewnia obsługę techniczną ekipom rajdowym. A szczególnie dwóm: Bryana Bouffier, trzykrotnego po rząd mistrza Polski oraz syna Mariusza Steca, niekwestionowanego króla wyścigów górskich.
Oba teamy jeżdżą na lancerach, ale jakże różnych. Pierwszy jest N-grupowy, skrępowany przepisami homologacyjnymi, drugi przysposobiony do wyścigów górskich, gdzie mechanik, a właściwie wirtuoz silnika, ma o wiele większe pole do popisu.
Bouffier to mistrz szczegółów
Sezon 2009 na polskich trasach rajdowych to popis Francuza Bouffiera. Ten 31-latek urodzony w Die, miejscowości leżącej u podnóża Alp w departamencie Drome, od trzech lat bryluje na polskich trasach rajdowych. Przez dwa sezony jeździł peugeotem 207 S2000, w minionym sezonie przesiadł się za sprawa sponsora, firmy Malcom, na mitsubishi lancera EVO IX. A skoro lancer, to naturalnie Wiesław Stec.
– Brayan jest profesjonalistą i perfekcjonistą w każdym calu. Kiedyś, dla draki, zmieniliśmy mu o 8 milimetrów mocowanie fotela w samochodzie. Jak tylko wsiadł, od razu powiedział, że coś jest nie tak z tym fotelem. Przed każdym startem drobnoziarnistym papierkiem przeciera kierownicę, aby lepiej szła za ręką. Taki już jest – opowiada Wiesław Stec.
Wielkie docieranie na "jedynce”
Praca z Bouffier to także spore wyzwanie dla ekipy serwisowej, bo walka o najwyższe pozycje wymaga perfekcji nie tylko od kierowcy, ale także od maszyny i załogi serwisu.
– Podczas odcinka testowego na Rajdzie Rzeszowskim lancer Brayana wyleciał z trasy i uszkodził chłodnicę oleju, co doprowadziło do zatarcia silnika. Mieliśmy parę godzin, aby silnik doprowadzić do porządku. Laweta i hajda do Urzędowa – opowiada Stec. – Następnego dnia o siódmej rano auto musiało być gotowe.
Kilka godzin intensywnej pracy i ekipa serwisowa chwyciła diabła za rogi. – Była noc jak pakowaliśmy auto na lawetę i z powrotem do Rzeszowa. Tak w okolicy Janowa coś mnie tknęło, aby sprawdzić, czy wszystko działa. Pech, turbina nie daje ciśnienia, a bez tego nie ma jazdy. Jedynka, dwójka, 6–7 tysięcy obrotów i tak powoli docierałem silnik. Patrzę turbinka lekko wstaje, 1,6 bara, potem 2, aż w końcu doszła do normalnego poziomu ładowania. 15 minut przed 7 rano byliśmy na miejscu. Ten ponad 100-kilometowy odcinek pokonałem na pierwszym i drugim biegu, docierając silnik.
Brayan wygrał ten rajd. Kto wie, czy właśnie te punkty nie były decydujące o tegorocznym mistrzostwie Polski.
Z silnikiem samochodu rajdowego jest jak z koniem wyścigowym. Najpierw trzeba go dobrze ułożyć, a dopiero potem wymagać.
– Każdy silnik wymaga dopieszczenia. Szlifujemy doloty, pracujemy nad system zaworowym. Robimy wszystko, by z seryjnego silnika wyciągnąć jak najwięcej, w ramach przepisów, przy zmniejszonej zwężce turbiny, do 32 mm, z fabrycznych 50 mm, bo tak określa warunki techniczne homologacji silników rajdowej grupy N – wylicza techniczne szczegóły Stec.
W efekcie, zawodnik dysponuje autem o mocy 260–290 koni; a to o 20 koni więcej niż ma konkurencja. Auto przyspiesza do setki w 3,4 sekundy. Sam silnik to nie wszystko. Auto otrzymuje lekką i wytrzymałą klatkę bezpieczeństwa, specjalne, cztero-tłoczkowe, niezwykle wydajne hamulce firmy Brembo, pancerne zawieszenie z 4-stopniową regulacją.
– W rajdach auta są poddawane ekstremalnej próbie. Doły, woda, wyrwy, skoki, szutry, asfalt, las… jest wszystko. A rajdowe auto musi to przejechać. I to szybko A co najważniejsze, musi dojechać. Bo tylko tak robi się wynik – dodaje Wiesław Stec.
Dobry silnik to praca wielu ludzi. Dusze silnika, czyli głowice, niezwykle precyzyjnie są obrabiane w lubelskim zakładzie rodzinnym Jana i Irka Gronkowskich. To niemal jubilerska robota, wykonywana z dokładnością do setki milimetra. Przygotowany przez mechaników silnik trafia w ręce elektroników, którzy dokonują kolejnych operacji, aby rajdówka eksplodowała mocą po każdym naciśnięciu pedału gazu. Każde auto po rajdzie przechodzi rewizję. Po trzech staje na dłuższy serwis. Silnik z dobrej stajni jest w stanie wytrzymać 5 mocnych rajdów.
W górach więcej mocy
Zupełnie odrębny temat to wyścigi górskie. – Tutaj nie mamy takich ograniczeń, jak w rajdach. Stosujemy kute tłoki, wzmocnione korbowody, inne turbo. Przygotowując auto dla Mariusza, z lancera EVO IX jesteśmy w stanie wycisnąć 500, 600 koni mocy. A to już jest prawdziwy potwór, którego mogą "dosiąść” tylko najlepsi, z największym doświadczeniem. Ale wynik jest, bo Mariusz Stec, pomimo skromnego budżetu, jest od lat najlepszym "góralem” w kraju, a być może nawet w naszej części Europy, o czym świadczą wygrane podczas zawodów w Czechach, gdzie syn objechał całą europejską czołówkę, pobijając długoletni rekord trasy – cieszy się Stec.