d Niektórzy specjalnie robią sobie operacje plastyczne. Nowy nos, inne włosy, korekta uszu i usunięcie żeber. Inni wydają majątek w markowych butikach tylko po to, by mieć identyczne ubrania jak ich oryginały. Sobowtóry z Lublina są zupełnie inne.
Lubelska Księżna Diana mieszka w zwykłym bloku. Jak sama mówi, czasami chciałaby pobyć trochę „prawdziwą” księżniczką. Ma jednak na głowie ważniejsze zadania.
– Przede wszystkim
wychowuję męża i dwie córki
– śmieje się pani Irena. – Starsza córka, Kinga, zdaje teraz maturę.
Jest dobrze przygotowana?
– Z nauką idzie jej średnio, ale... ściągawki opanowała do perfekcji – zdradza Irena Korcz.
Prawdziwa Diana, zwłaszcza po swojej tragicznej śmierci, stała się jedną z najbardziej znanych twarzy na świecie. Jej śmierć opłakiwały miliony ludzi. Każda, nawet najkrótsza wiadomość o niej natychmiast trafiała na czołówki gazet.
– Szczerze mówiąc, nie interesuję się jakoś specjalnie jej życiem. Owszem, czasami coś przeczytam czy obejrzę film dokumentalny. Ale to wszystko – mówi pani Irena. – Ta kobieta miała jednak coś w sobie; jakąś charyzmę. Przyznaję, że kiedy dowiedziałam się o jej śmierci, to przepłakałam cały dzień. Ona też była matką i zostawiła dwóch synów. To było najsmutniejsze.
Wszędzie Nicholson, tylko u nas Banderas
– Wszystko zaczęło się od „Chinatown” Romana Polańskiego – wspomina Roman Molasa, czyli Jack Nicholson z Lublina. – Szczerze mówiąc, to sam zauważyłem to podobieństwo.
Roman Molasa w Hiszpanii: – O zobacz! Przecież to Nicholson!
Roman Molasa na Ukrainie: – Hej, czy to nie jest ten znany aktor, Nicholson?
Roman Molasa w Polsce. – O rany! To Antonio Banderas!
– Jestem podobny do Nicholsona z czasów, kiedy grał w „Lśnieniu” czy „Locie nad kukułczym gniazdem” – tłumaczy Roman Molasa. – Teraz Nicholson mocno się zestarzał. Ja też. Po za tym, młodzi ludzie coraz mniej go kojarzą. To nie jest nastoletnia gwiazda z okładek młodzieżowych pism. Ostatnio byłem na akcji promocyjnej w Białymstoku. Miałem na sobie frak, ciemne okulary, długie włosy i statuetkę Oscara. I jedenastoletnie dzieciaki wołały na mnie... „Banderas!”.
Roman Molasa projektuje ogrody. Na brak pracy nie narzeka.
– Biorę tylko duże, poważne zlecenia – mówi. – Moja najlepsza praca? Półtorahektarowy ogród przy Centrum Exbudu w Kielcach.
A na byciu sobowtórem można sobie jeszcze trochę dorobić.
– Za imprezę w Białymstoku dostałem 500 zł i zwrot kosztów podróży.
Koszta własne? Frak i statuetka Oscara.
– Nie wyrwę sobie wszystkich zębów, żeby, tak jak Jack, wstawić sobie nowe, białe „amerykańskie” – śmieje się. – Jedyne, co będę musiał zmienić przed czerwcowym festiwalem sobowtórów w Lublinie, to skrócenie włosów. Myślę, że wtedy mam szanse wygrać z sobowtórem z Anglii. Ten z USA jest poza zasięgiem. Nie dość, że niemal identyczny, to jeszcze jest aktorem.
I to wszystko, co R. Molasa ma wspólnego z J. Nicholsonem. – Jest świetnym aktorem, oglądam wszystkie jego filmy. Natomiast jego życie prywatne mnie nie interesuje. Interesuje mnie, kiedy Jack zrobi sobie wreszcie ze mną zdjęcie. Lub kiedy zagramy razem!
Rewiński w kopalni i na meczu
„Siara” z Łęcznej usypia na filmach, w których występuje „Siara” z Warszawy.
– Cały czas coś robię. Jak tylko się położę na kanapie, automatycznie zasypiam. No, chyba, że jakiś mecz leci – mówi szczerze Janusz Krzeszowski. To sobowtór Janusza Rewińskiego.
Podobieństwo do Rewińskiego zauważyli koledzy w kopalni.
– Wtedy nie miałem na to czasu. Dopiero teraz, kiedy jestem na emeryturze, zapisałem się do agencji – mówi Janusz Krzeszowski.
W Łęcznej nikt się nie dziwi jego uderzającemu podobieństwu. Wszyscy go znają. Ale na wakacjach nad morzem cała kolonia robiła sobie z nim zdjęcia. Byli pewni, że to Rewiński.
Kiedy nasz sobowtór wspomina przeszłość, to okazuje się, że już wcześniej był sobowtórem.
– Byłem szczupły, miałem długie włosy i koledzy w szkole wołali na mnie „Perepeczko” (aktor grający Janosika – red).
Janusz Krzeszowski lubi Janusza Rewińskiego.
– Ma dobre poczucie humoru. Uważam, że najlepszy był w „Dyżurnym Satyryku Kraju”. „Ale plama” jest już gorsza.
Kaja Paschalska chce być aktorką
„Życie, życie jest nowelą...” śpiewa Ryszard Rynkowski, a zaraz potem kilka milionów Polaków (a raczej Polek) siada przed telewizorem i ogląda 678 odcinek telenoweli „Klan”.
– Oglądam ten serial praktycznie od początku. Pierwsze odcinki były najlepsze – mówi Edyta Nestorowicz. Jej znajomi zazwyczaj mówią o niej Edyta, ale czasami się zapomną i wołają „Kaja”.
– Jak Kaja Paschalska. Wszyscy mi mówili, że jestem do niej podobna.
Edyta od roku jest „oficjalnym” sobowtórem. Swojego „oryginału” nie zna osobiście, więc trudno jej coś powiedzieć o młodej aktorce. Przypuszcza, że jest sympatyczna. – W „Klanie” radzi sobie całkiem dobrze.
Edyta uczy się w III klasie liceum. I bardzo prawdopodobne, że kiedyś w gazecie przeczyta o własnym sobowtórze. – Całkiem poważnie myślę o studiach aktorskich. Trudno się jednak na nie dostać, a potem jeszcze trudniej utrzymać się z tego zawodu. Dlatego chce też studiować drugi kierunek, z pewniejszą pracą.
Do zobaczenia w czerwcu w Lublinie!
Jacka Nicholsona, Lady Di, „Siarę”, Saddama Husaina, Kaję Paschalską i dziesiątki innych sobowtórów spotkamy już na początku czerwca. Wtedy odbędzie się II Ogólnopolski Festiwal Sobowtórów Lublin 2003