- Podjeżdżał na postój, na którym stało kilkadziesiąt osób i często nie wysiadając nawet samochodu głośno proponował kurs na przykład na Czechów lub LSM - mówi Jacek Mirosław, wieloletni fotoreporter Dziennika Wschodniego i Sztandaru Ludu. - Zdarzało się, że taki kierunek pasował komuś, kto akurat stał na samym końcu kolejki. Taksówkarze niechętnie jeździli do odległych wówczas dzielnic. Nie opłacało im się, ponieważ trudno było o kurs powrotny.
To były inne czasy
W latach 60. i 70. najbardziej popularne samochody „na taryfie” to były poczciwe warszawy. Przez wiele lat stanowiły one ponad 90 proc. lubelskich taksówek.