Rozmowa z Maciejem Majem, autorem książek "Z Koziołkiem na plastronie”, "Przerwany wyścig” i "Ring wolny”.
– Kiedy w 2000 roku Robert miał groźny wypadek "ścigaczem”, ja od 9 lat jeździłem na wózku. Potem patrzyłem, jak wstaje na nogi, siada na motor, pędzi przed siebie. Silny, uśmiechnięty, uparty. Kiedy potem, raz za razem, próbował się zabić, nikt nie mógł zrozumieć dlaczego. A ja myślę, że w tej jeździe na szczyt, a potem w drugą stronę Robert Dados został sam. I o tym wszystkim napisałem książkę "Przerwany wyścig”. Nie napisałbym jej, gdyby moje losy potoczyły się inaczej. Gdybym dziś chodził... Pewnie gdzieś bym pędził: za pieniędzmi, karierą. No i trudniej byłoby mi go rozumieć.
• Napisał pan kolejną książkę. Czeka na wydawcę i sponsorów. To książka o Stanisławie Zalewskim, znakomitym lubelskim pięściarzu, człowieku-legendzie polskiego sportu. Skąd taki pomysł?
– Ma pani marzenia? Sztuką jest realizować własne, ale jeszcze większą jest realizacja marzeń drugiego człowieka. Doczytałem się, że już w 1968 roku po Igrzyskach Olimpijskich w Meksyku pan Stasio głośno wyrażał chęć wydania książki – pamiętnika. Wielokrotnie to powtarzał, czynił próby i nic. Ja chciałem spełnić jego marzenia. I po czterdziestu pięciu latach przyszedł czas, żeby to zrobić. Od marzeń do realizacji droga była daleka, tym bardziej, że Stanisław Zalewski zmarł w 2001 roku. Temat chodził za mną od dłuższego czasu, a wziął się stąd, że na początku lat dziewięćdziesiątych, po moim wypadku samochodowym, istniała między nami silna więź. O zbawiennym wpływie pana Stasia na psychikę sportowców krążyły legendy.
Przekonałem się o tym na własnej skórze. Podczas masaży pracowały nie tylko jego ręce. To było masowanie ciała i duszy…Długo dojrzewałem do tego, aż w końcu po wielu latach i namowach zmobilizowałem się i opracowałem fotobiografię "Ring wolny”.
– To była wielka podróż w sportową przeszłość. To czas spędzony na poznawaniu wielkich postaci polskiego sportu i roli legendarnego Stanisława Zalewskiego w ich sukcesach. Dla mnie samego, to też osobista psychoterapia i sposób na wypełnienie czasu. Od pewnego czasu dojrzewała we mnie myśl, że skoro dysponuję materiałami i wiedzą, muszę to wykorzystać. Obaw nie brakowało, ale myślę, że system wartości, które reprezentował główny bohater jest po prostu ważny w moim życiu. Dzięki książce zmienia się też trochę moje nastawienie do ludzi i wszystkich rzeczy, które nas otaczają dokoła. Życie uczy pokory, szczególnie w takie dni jak dziś, gdy zima skutecznie mnie uziemiła...
• Jak się zmieniło pana życie "po książce”?
– Uczucia są mieszane, ale przeważa zadowolenie. Mam satysfakcję, że książka znalazła uznanie między innymi w oczach pani minister sportu, Joanny Muchy, która napisała przedmowę. Praca nad materiałem ukierunkowała moją energię w dobrą stronę i cieszę się, że życie pozwoliło mi przeżyć kolejną sportową przygodę.
• To żużel był pana życiową pasją. Dlaczego więc nagle boks?
– Żużel i boks nie są dyscyplinami dla mięczaków… Mnie życie też trochę zaprawiło. Wielkim fanem boksu nie byłem, ale pięściarstwo wnosi sportowego ducha i poczucie własnej wartości. Boks uczy polegania na sobie, szacunku dla przeciwnika i dla jego umiejętności. Pan Stasio twierdził, że boks nie zginie, a człowiek zyskuje pewność siebie na całe życie. Ta książka to spełnienie marzeń Stanisława Zalewskiego. On marzył o tym, żeby dzieje mistrzów pięści, historię lubelskiego i polskiego sportu opisać w całości, wydać, by one nie uległy zapomnieniu. Żałuję, że sam nie zdążył tego zrobić.
• Co w tej historii jest ważniejsze: sport, czy człowiek?
– Historia jest pamięcią. A pamięć daje nam wiedzę, kto kim był i po co jesteśmy. Ludzie są najważniejsi. Dobre przykłady pociągają i wierzę, że bohater mojej książki jest takim przykładem. W tej historii górą jest człowiek, o którego złotych rękach krążą legendy. Człowiek, który obecny był niemal przy wszystkich powojennych sukcesach polskich pięściarzy. Określany kroniką boksu, który w polskim sporcie znaczył tak wiele. Jako członek ścisłego sztabu szkoleniowego kadry narodowej towarzyszył bokserom na pięciu Igrzyskach Olimpijskich, podczas których Polacy święcili największe triumfy, kilkunastu mistrzostwach Europy, 52 finałach mistrzostw Polski, niezliczonej liczbie turniejów w kraju i za granicą. Stanisław Zalewski na osiemdziesiąte piąte urodziny otrzymał 54 listy, pocztówki i telegramy z całej Polski. – Takiego święta jeszcze nie miałem. Życie jest piękne, ale jak każdy, mam swoją świeczkę. Kiedy się dopali będzie koniec ostatniej rundy – mówił jubilat. Zmarł trzy miesiące później.
• Po raz trzeci wykonał pan ogromna pracę archiwistyczną. Skąd brał pan materiały?
– To była zupełnie inna praca niż ta nad "Przerwanym wyścigiem”. Oczywiście, książka powstała w wyniku wieloletniej pracy poszukiwawczej. Mam wrażenie, że podczas spotkań z panem Stasiem rozmawialiśmy o wszystkim. Kiedy patrzę na to z perspektywy lat, to czuję pewien niedosyt, że tych rozmów nie utrwaliłem. Mówił o sukcesach, medalach, podróżach, wierze w Boga, ale i o ciężkich chwilach, o momentach, w których walczył o życie. Byłem pod ogromnym wrażeniem tych rozmów, bowiem nie wszyscy chcą dzielić się posiadaną wiedzą. Książkę wymagała przewertowania ogromu dokumentów. Pewne dokumenty pozostawił tacie pan Stasio, a cześć pamiątek uzyskałem od rodziny Stanisława Zalewskiego i innych ludzi dobrej woli związanych z lubelskim sportem. Chyba największą pomoc otrzymałem od pani kustosz Jolanty Ścibior z Muzeum Lubelskiego w Lublinie, która udostępniła mi posiadane materiały i pamiątki, o których słyszałem z opowieści pana Stasia. Korzystałem też z konsultacji i pomocy merytorycznej lubelskich dziennikarzy: Wiesława Pawłata, Witolda Miszczaka i Andrzeja Szwabe.
• Ile jest pana w bohaterach, których wybiera pan na swoje książki? Ludziach i mocnych, i słabych zarazem?
– Czuję pewien związek emocjonalny z bohaterami. Nieważne, jak wyglądało ich życie i z jakiej perspektywy się je ogląda. Trzeba walczyć fair play do końca i starać się widzieć innego człowieka. To takie boksowanie z życiem plus sympatia do sportu…Najważniejszą walkę swego życia, przeżywając różne etapy zwątpienia, nie zawsze wygrywa się na ringu, czy na czarnym torze.
• Czego potrzeba, by książka "Ring wolny” ukazała się na rynku?
– Proces wydania książki to droga długa i wyboista. Istnieje obawa, czy uda się zgromadzić budżet niezbędny do wydania tej publikacji. Niestety z przykrością stwierdzam, że środowisko bokserskie, poza panem Zygmuntem Kapuścikiem, nie bardzo jest zainteresowane konkretnym wsparciem mojej inicjatywy. Lubelski Okręgowy Związek Bokserski, póki co, milczy. Bez pomocy grona ludzi dobrej woli książka nie ujrzy światła dziennego. Sportowcy mają czasem kiepską pamięć... Zawsze wszyscy mogli liczyć na pana Stasia… Czas na rewanż. Jestem uparty, zdeterminowany i wierzę, że wspólnymi siłami uda się zdobyć brakującą kwotę. Białej flagi jeszcze nie wywieszam.