32-letni Sebastian R. najpierw zadał trzydzieści ciosów nożem swojej partnerce, potem kilkanaście razy ugodził ich syna. Konającego chłopca wyrzucił przez okno. Co mogło być powodem tej makabrycznej zbrodni?
Sebastian R. i Wioletta od czterech lat mieszkali w bloku przy ul. Kilińskiego w Bolesławcu. Nie byli małżeństwem. Utrzymywali się głównie z zarobków kobiety, która pracowała w Niemczech jako opiekunka. Sebastian R. nie pracował. W mediach społecznościowych kreował się jako producent muzyczny, później próbował pisać wiersze. Sąsiedzi przyznają, że rodzina znana była z głośnych awantur.
- Często słychać było stamtąd krzyki i wrzaski. W czasie awantur zdarzało się, że wyrzucali jedzenie, jakieś pampersy. Słyszałem też krzyki „nie zabijaj mnie” – relacjonuje jeden z sąsiadów.
- Straszne awantury zaczęły się mniej więcej rok temu. Słychać było, że dochodzi u nich do bójek. To dziecko przeraźliwie płakało – dodaje sąsiadka pary.
Pomimo tych drastycznych relacji, sąsiedzi tylko raz wezwali policję. Funkcjonariusze, którzy przyjechali na miejsce nie zauważyli nic niepokojącego. Kilka miesięcy później, zawiadomienie trafiło do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Rodzinie od razu został przyznany asystent oraz kurator sądowy, który zarówno z Wiolettą jak i z Sebastianem R. rozmawiał jeszcze kilkanaście godzin przed tragedią.
- Nie zdarzyło się w tej rodzinie nic, co zwiastowało by taką tragedię i co sugerowało by, aż takie zaburzenia u tego człowieka. Jesteśmy totalnie zaskoczeni tym, co się stało. Wszyscy pracownicy, którzy byli u tej rodziny nie zauważyli żadnej agresji – przekonuje Tadeusz Kupczak, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Bolesławcu.
Asystent rodziny zaraportował jedynie zaniedbania wychowawcze związane z tym, że 3,5-letni Filip nie potrafił jeszcze mówić, a swoje potrzeby sygnalizował głośnym krzykiem. Zorganizowano chłopcu zajęcia z logopedą oraz kurs kompetencji rodzicielskich, w którym uczestniczyła Wioletta.
Do tragedii doszło nad ranem. Zbudzeni krzykami na klatce schodowej sąsiedzi wezwali policję. - Słyszałem, jak oni otwierają drzwi. Usłyszałem wycie „Jezu, pomocy!” Miała zupełnie bladą twarz, tak jakby krew z niej spłynęła. Widziałem, że jest podźgana, miała wbity nóż w brzuchu. Ten człowiek rozłożył ręce w takim teatralnym geście i oznajmił, że musiał to zrobić, bo miał wizje – opisuje sąsiad, świadek zdarzenia.
Napastnik wrócił do mieszkania i zamordował 3,5-letniego Filipa. Konającego chłopca wyrzucił z trzeciego piętra przez okno. - Krew była wszędzie. Na podłodze odbite stopy wskazywały, jak ona uciekała, a on ją gonił. Dalej podbiegł do drugiego okna, Filip jeszcze złapał się firanki i futryny okna. Widać było, że chwilę go tam trzymał przy tym oknie, była tam wielka plama krwi i jego rączki odbite – opisuje Mateusz Rembiszewski, brat Wioletty.
Policjanci znaleźli na schodach 32-letnią kobietę, która miała liczne rany kłute. Mimo prób reanimacji, nie udało się jej uratować. Gdy weszli do mieszkania wskazanego przez sąsiadów, Sebastian R. zaatakował policjantów nożem. Ci postrzelili go niegroźnie w brzuch.
Zatrzymany Sebastian R. przyznał się do zarzucanych mu czynów. Podczas przesłuchania mężczyzna powiedział, że w trakcie morderstwa był pod wpływem metamfetaminy. Wyjaśnił również, że narkotyk zażywał już wcześniej.
- Taka osoba przestaje racjonalnie myśleć. Projektuje sobie różne historie, w które wkręca się, wierzy i zaczyna na nie reagować. Mimo tego, że to wyłącznie twory jego umysłu. Osoby takie przeżywają psychozy. Oni funkcjonują trochę jak schizofrenicy, którzy żyją w wykreowanym świecie, słyszą głosy. Takie stany mogą prowadzić do wycofania się lub agresji – mówi Grzegorz Wodowski, specjalista terapii uzależnień, kierownik poradni Monar w Krakowie.
Sebastian R. przyjmował podobne środki już 10 lat temu. Mężczyzna został wtedy skazany na pół roku więzienia w zawieszeniu, za psychiczne znęcanie się nad babcią. Od tamtej pory nie utrzymywał bliskich relacji ze swoją rodziną. W ostatnim czasie unikał również kontaktów z rodziną Wioletty.
- Teraz na święta on nie chciał przyjechać. Twierdził, że w naszej rodzinie nigdy dobrze się nie czuł. Pytanie dlaczego? - zastanawia się Agata Rembiszewska, siostra Wioletty.
Zaraz po zabójstwie Sebastian R. zdążył powiesić na ścianie dwa religijne obrazki, wymazane krwią. - On jakby upajał się tym, że ja na to patrzę. Na ścianie wypisał krwią litery IHS – symbol Jezusa – opisuje świadek zdarzenia.
Wioletta nie mówiła bliskim o problemach z partnerem.. - Nawet jak zauważyliśmy, że coś się dzieje, to ona przekonywała, że wszystko jest w porządku. Jak coś się działo, to jej zdaniem trwało tylko chwilę. Bagatelizowała wszystko – podkreśla Agata, siostra ofiary.
- Ona go kochała. Nie chciała nic mówić, bo wiedziała, że gdyby się przyznała, to my od razu zabralibyśmy ją stamtąd. Ona zawsze stawała po jego stronie. Miała rodzinę, dom, nie chciała żeby to wszystko się skończyło – przekonuje brat Wioletty.
- Nigdy nie powiedziała złego słowa na Sebastiana. Wspierali się wzajemnie. Kochali tego synka. Chciałabym kiedyś usłyszeć od niego, dlaczego to zrobił – dodaje Małgorzata Dziuba, przyjaciółka Sebastiana i Wioletty.
Sebastian R. miał zapewniać rodzinę, że zrobi dla nich wszystko. - Najgorsze jest to, jak oni musieli cierpieć. On im zrobił straszną krzywdę, oboje umierali w makabryczny sposób. Na koniec potraktował ich jak śmieci. A często mówił, jak bardzo ich kocha i że dla rodziny zrobi wszystko - przekonuje Mateusz Rembiszewski, brat Wioletty.