Setki osób pożegnały we wtorek w Katowicach małżeństwo dziennikarzy Brygidę i Dariusza Kmiecików oraz ich 2-letniego syna, którzy zginęli w wyniku wybuchu gazu w kamienicy, gdzie mieszkali. Pozostały wasze dzieła - "zapis pulsu wrażliwych serc" - mówił abp Wiktor Skworc.
Brygida Frosztęga-Kmiecik była reportażystką TVP, Dariusz Kmiecik - reporterem "Faktów" TVN. Mimo młodego wieku mieli już na swoim koncie znaczące nagrody dziennikarskie, byli cenieni w środowisku. Razem z nimi w wybuchu gazu w kamienicy, w której mieszkali, zginął ich syn Remigiusz.
Podczas uroczystości w katowickiej archikatedrze rodziny dziennikarzy odebrały Złote Krzyże Zasługi, przyznane małżeństwu pośmiertnie przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. Jak podkreśliła Joanna Trzaska-Wieczorek z Kancelarii Prezydenta RP, przyznano je "za osiągnięcia w działalności dziennikarskiej, za wkład w rozwój dokumentu telewizyjnego i wyjątkową wrażliwość społeczną w pracy reporterskiej". W krótkim wystąpieniu minister podkreśliła, że oboje dziennikarze starali się zawsze w swojej pracy służyć prawdzie i człowiekowi.
"Brygida, Dariusz i mały Remigiusz dają nam bezcenną lekcję w świecie porażonym materializmem, kultem przyjemności, goniącym za newsami i głodem sensacji, w świecie zachowującym się, jakby Boga nie było, jakby doczesność miała trwać wiecznie. Młoda, tragicznie zmarła rodzina z naszego miasta wstrząsająco przypomina, że życie jest po prostu kruche. Przemijamy, wszyscy bez wyjątku, i zdążamy ku wieczności" - powiedział podczas homilii metropolita katowicki abp Wiktor Skworc.
Mówił, że zmarli byli ludźmi prawymi, przekonanymi o wartości rodziny, szczerze oddanymi pracy, wykonywanej z odwagą, profesjonalizmem i życzliwym zainteresowaniem losami najbardziej wydziedziczonych. "Ukazywali, że dziennikarstwo to nie tyle zawód, co powołanie, misja zmagania się o lepszy świat” - mówił abp Skworc.
"Praca dziennikarska jest trudna i ogromie absorbująca. Koniec jednego wydania oznacza początek następnego. Terror ciągłego pośpiechu, żeby zdążyć z materiałem, nieustający stres. (...) Dylematy moralne, gdy nosi się w sercu tylu ludzi, z niepokojącym nieraz pytaniem - czy kogoś nie skrzywdziłem, czy dobrze zrobiłem, czy można było jeszcze lepiej?" - dodał.
Żegnając zmarłego Dariusza Kmiecika, jego brat nawiązał do dziennikarskiej pracy reportera "Faktów”. "Żyłeś pracą, poświęcałeś jej całe życie, ale zawsze znajdowałeś czas dla swojej rodziny. Doba u ciebie trwała nie 24 godziny, a więcej” - mówił Krzysztof Kmiecik, wspominając ciągły brak czasu na częstsze rodzinne spotkania, rekompensowany długimi rozmowami przez telefon.
Drugą, po dziennikarstwie, pasją zmarłego dziennikarza był sport - wspominał jego brat, podkreślając dumę po bramce strzelonej przez Kmiecika w niedawnym charytatywnym meczu między drużynami TVP i TVN. Przypomniał też inne cechy śląskiego dziennikarza; "zawsze opanowany, umiałeś znaleźć rozwiązanie w każdej sytuacji” - mówił.
"Ładnie się życie układało" - mówił Durczok, nawiązując do tytułu jednego z reportaży Brygidy Frosztęgi-Kmiecik i wskazując na analogię do życia małżeństwa młodych dziennikarzy, przerwanego przez tragiczną katastrofę. Szef "Faktów” podkreślił też, że dziennikarskie materiały Kmiecika - o tragediach w śląskich kopalniach, śmierci himalaistów w górach, katastrofie hali MTK czy katastrofie pociągu pod Szczekocinami - oswajały nas ze śmiercią, jej brutalnością, bezwzględnością i nagłością. "Tylko ze swoją śmiercią nas nie oswoiłeś; ze swoją ci się nie udało” - powiedział Durczok.
"Wahuj nos tam na wirchu wszystkich. Szykuj się, aż tam przyjdymy i patrz tam jako. Patrz tam jako” - zakończył po śląsku Durczok, sam pochodzący z Katowic. Po mszy świętej Kmiecikowie spoczęli na Cmentarzu Komunalnym w Katowicach.
Do eksplozji gazu doszło w ubiegły czwartek przed godz. 5 rano; wybuch zniszczył trzy kondygnacje kamienicy u zbiegu ulic Chopina i Sokolskiej w ścisłym centrum Katowic. Po wybuchu ewakuowano 15 lokatorów, pięć osób trafiło do szpitali, stan jednej nadal jest ciężki.
Poszukiwania rodziny Kmiecików trwały kilkanaście godzin, w bardzo trudnych warunkach. W końcu strażacy dotarli w gruzowisku do ich ciał; znaleźli je pod stropami i ścianami, które w czasie katastrofy złożyły się jak "domek z kart”.
Sprawę bada katowicka prokuratura okręgowa. Miasto, Caritas oraz mieszkańcy regionu udzielili pomocy rodzinom, które w efekcie katastrofy straciły dach nad głową.