Coś we mnie pękło, kiedy w telewizji zobaczyłam go samego w szpitalnym łóżeczku. Łzy same płynęły mi po twarzy - nie kryje Madzina.
Białorusinka od 12 lat nielegalnie mieszka w Polsce. Ma jeszcze dwie córki i syna. A te wciąż dopytują się o Jasia. - Mamo, czy nasz braciszek będzie z nami? - pyta codziennie 5-letnia córka Madziny.
- Nie chcę, by Jasio tułał się po obcych. Gdyby był zdrowy, już dawno bym go wzięła do domu. Tylko ta jego choroba. Czy ja dam radę utrzymać nas wszystkich. Ale gdybym miała mieszkanie socjalne i pomoc finansową na leczenie małego, nie wahałabym się chwili. Mój straszy syn mnie błaga "Mamo weźmy go, damy radę. Pomogę ci, nauczymy się nim opiekować. To nasz brat” - opowiada Madzina.
Chory na mukowiscydozę chłopczyk musiałby mieć osobny pokój. Jego leczenie i odżywianie też jest dość kosztowne. Zapytaliśmy, czy miasto pomogłoby znaleźć mieszkanie socjalne dla Jasia i jego rodziny. - Zbadamy sprawę bardzo dokładnie, bo bardzo zależy nam na dobru tego chłopca - zapewnia Iwona Blajerska, rzecznik prezydenta Lublina.
Przypomnijmy. Chłopiec urodził się w Lublinie. Cierpi na nieuleczalną chorobę genetyczną. Na początku stycznia o dziecko upomniała się Białoruś. Lubelski sąd przychylił się do ich wniosku. Wtedy prokuratura odwołała się i zaczęła szukać ojca Jasia. Wyniki badań genetycznych potwierdziły, że jest nim mieszkaniec Lubelszczyzny. Mężczyzna uznał syna, we wtorek wojewoda pomorski Roman Zaborowski podpisał dokumenty poświadczające polskie obywatelstwo chłopca.
Wczoraj Jasio został wypisany ze szpitala w Gdańsku, gdzie przebywał przez dwa tygodnie. Trafił do domu dotychczasowej opiekunki, pani Oli z Gdyni. Będzie tam do czasu ustanowienia dla Jasia nowego domu.