Coraz częściej na ulicach miasta widywane są dziki. Wpadają z wizytą tak często, że Ratusz poprosił o radę samorządy innych miast odwiedzanych przez te zwierzęta. A jeden z radnych pyta prezydenta, czy to nie czas, by „wywierać presję na odpowiednie ministerstwo”
Przychodzą, ryją i znikają, a do tego są nieuchwytne. Dzika udało się pojmać zaledwie jednego i to bardzo dawno. Wizyty tych zwierząt w specjalnym rejestrze odnotowują miejscy strażnicy. W tym roku po raz pierwszy dziki wpadły do Lublina 6 stycznia.
Potem długo, długo nic, aż do kwietnia, a wtedy zaczęła się cała seria ryjących wycieczek, szczególnie zauważalna w maju, gdy zgłoszenia napływały dosłownie co kilka dni. Głównie z ulic peryferyjnych, bo w rejestrze Straży Miejskiej widnieją takie jak Torowa, Kwarcowa, Dzbenin, czy choćby Pasterska.
Ale szczególnie zwierzęta te upodobały sobie rejon Sławina i ul. Poligonowej. Ostatnie zgłoszenie było właśnie z Poligonowej. – Patrol pojechał, nie zauważył dzików – mówi Robert Gogola, rzecznik Straży Miejskiej. Tak jest zresztą praktycznie za każdym razem: dzwoni telefon, przyjeżdża patrol, a dzików nie widać. – Gdy dostaliśmy informację, że stado dzików przemieszcza się ul. Popiełuszki w kierunku al. Sikorskiego, nasz patrol spędził tam blisko godzinę penetrując okolicę. Nie trafił na zwierzęta – przyznaje Gogola.
Jeśli już strażnikom zdarza się trafić na dzika, to na martwego - jak choćby przy Osmolickiej, czy Sławinkowskiej. – Żywy został schwytany tylko raz, w 2009 r., w okolicach ul. Puławskiej. Zwierzę dostało dwie dawki środka usypiającego – mówi rzecznik Straży Miejskiej. Tyle, że dzik na Puławskiej wziął się nie z lasu, ale z... przyczepy.
Dla wielu mieszkańców widok dzików jest niepokojący. – Może miasto powinno przeznaczyć jakąś kwotę na akcję informacyjną, która zaznajomiłaby społeczeństwo z problemem i zagrożeniem? – pyta miejski radny PiS Stanisław Brzozowski w oficjalnym piśmie do prezydenta Lublina wystosowanym w sprawie zwierząt niszczących działki przy ul. Poligonowej.
Radny stwierdza też, że sprawą należałoby zainteresować ministerstwo i że równowagę w przyrodzie należy „przywracać korzystając z pomocy myśliwych”, a „zaklinanie rzeczywistości przez eko-ideologów nic tu nie zmieni, ani nie pomoże”.
– Zwróciliśmy się po poradę do miast zmagających się z tym problemem, żeby znaleźć najlepsze rozwiązanie – mówi Beata Krzyżanowska, rzecznik prezydenta Lublina. – Problem jest przez nas zauważany, zwierzyna coraz śmielej wchodzi w teren zamieszkały przez ludzi. Dlatego latem zwróciliśmy się do kół łowieckich, żeby nam pomogły. Łowczy mają nęcić zwierzęta do swoich obwodów poza granicami administracyjnymi miasta.